Już niedługo, będą świętować Ci, co wierzą w oblicze istot nie z tej ziemi 🙂
bowiem 2 lipca to Światowy Dzień UFO!
Niewielu zna tę datę, gdyż ten dzień najhuczniej jest obchodzony w Stanach Zjednoczonych.
Mimo to, jesteśmy głęboko przekonani, że również w Polsce na pewno też znajdą się zwolennicy tej materii.
Pomysłów na celebrację jest wiele 🙂
Można obejrzeć dobry film o tematyce UFO czy spotkać się w plenerze z innymi fanami
– i wypatrywać na niebie śladów obecności latających spodków.
To przede wszystkim prawdziwa gratka dla fanów literatury science fiction!
I w tej kwestii przybywamy do Was z pomocą i propozycjami z tego roku z gatunku science fiction 🙂
Zapraszamy!
Paradox — Christian Jerry
Autor: Christian Jerry
Wydawnictwo: Novae Res
Moja ocena: 8/10
Od czego by tu zacząć… Może od okładki, bo jest równie tajemnicza, co sam tytuł i opis, może od bohaterów, którzy są nietypowi na swój typowy sposób, a może od akcji… Sama nie wiem, bo ta książka zmąciła mi w głowie swoją treścią. Zacznę więc chyba od oprawy, która już od początku skłoniła mnie, by sięgnąć po tę książkę.
Jak już wspomniałam, okładka jest tajemnicza. Wygląda jakby w potłuczonym lustrze odbijał się ktoś spoza tego świata. Ktoś o badawczych oczach, które wpatrują się w nas, obarczają winą, za całe zło tego świata. Może ten człowiek ma racje? Przecież to my sami jesteśmy winni naszym ziemskim problemom, bo my sami je sobie stwarzamy. I o to właśnie chodzi w tej książce. Autor „Paradoksu” przez ten utwór przekazuje nam to, co o naszych problemach mogą sądzić istoty z zewnątrz (o ile takowe istnieją) czy też niektórzy z nas.
Przechodząc do akcji – szczerze? Mimo, że całość praktycznie stoi w miejscu, nikt się nie zabija, nie kocha, nie nienawidzi, to ta książka ma „to coś”. Nawiązuje do spraw, które wciąż toczą się w naszym życiu, tuż obok nas. Porusza tematy terroryzmu, wojny, korupcji i wyłudzania pieniędzy. Wspomina również o wychowaniu dzieci, o tym, że to od środowiska, w jakim ktoś się obraca, zależy to, kim ten ktoś będzie w przyszłości. Mówi o tym, że gwałty, przemoc i szantaż zaszczepiane są już w małych dzieciach przez własnych rodziców, którzy nie mają czasu dla swoich pociech lub znęcają się nad nimi. I właśnie dzięki poruszeniu tych „mrocznych tematów” mogę powiedzieć, że po części otworzyły mi się oczy. Autor tej książki ma naprawdę dużo racji, którą z dużym rozmachem przekazuje w „Paradoksie”. Wystarczy się po prostu wczuć w to, co mówi Rationa i nie traktować tego, jako zwykłej książki. Jak to mówią – trzeba czytać między wierszami.
Książka nie jest pisana jakoś typowo – zawiera niewiele opisów, a największą część stanowi dialog głównych bohaterów czy monolog „kosmitki”. W swoich wypowiedziach poruszane są kwestie, o których wspominałam wcześniej. W zasadzie dzięki tym dialogom książkę czyta się ekspresem, gdyż nie męczymy się „opisem cudownego, otaczającego nas zewsząd świata”. Dodatkowo dochodzi do tego niewielka ilość stron.
Na końcu powiem, a raczej napiszę, trochę o bohaterach. Trochę, bo wiemy o nich naprawdę niewiele, gdyż autor głównie skupia się na rozmowie, niż opisywaniu postaci czy otoczenia. Znamy ich imiona, położenie, pochodzenie i na tym w zasadzie kończą nam się informacje. Ale z drugiej strony: po co nam więcej? A więc główni bohaterowie to Chris – mężczyzna, ziemianin, który nagle budzi się w „białym pokoju”, który wydaje się być jak ze szpitala psychiatrycznego – oraz Rationa – mieszkanka Sincerii, która przybywa na naszą Ziemię, by uświadomić któremuś z nas, że MUSIMY się zmienić, gdyż inaczej zniszczymy nasz świat. Sincerianka, jak wspomniał nasz bohater, jest również niezwykle piękna i, jak uznał z początku, strasznie nudna. Cóż, potem jego punkt widzenia się nico zmienia…
Podsumowując: chciałam powiedzieć tylko tyle, że po tę pozycję powinien sięgnąć każdy bez wyjątku. Nie jest to duże tomiszcze, więc w chwili wolnego czasu naprawdę da się to przeczytać w całości. A ta krótka powieść potrafi otworzyć nam oczy na to, na co zwykle nie zwracamy uwagi, albo na to, co wydaje nam się wiemy i znamy najlepiej. Można się zdziwić… Tak więc, kiedy tylko książka znajdzie się na księgarnianych półkach, mam nadzieję, że z chęcią po nią sięgnięcie.
źródło recenzji: onlybooks-jdb.blogspot.com/2016/05/paradox.html?m=1
Przejście — Paweł Fedan
Gdy Malcolm Leverey stwierdza, że nieśmiertelność nie przynosi mu pełni szczęścia, w jego głowie rodzi się szaleństwo niedostępne zwykłemu śmiertelnikowi.
Dla osiągnięcia celu miliarder gotowy jest poświęcić wszystko, nawet własne życie. W obsesyjną pogoń angażuje armię ludzi i potężne środki. Jest przebiegły i zdeterminowany, tak jak detektyw Joe Folden, który mimo przeszkód i niepowodzeń uparcie drąży zagadkę pewnego przedziwnego kosmicznego wypadku.
Powieść odsłania niebanalne uniwersum roku 2312. To czas Unii Ziemskiej, walczących dziennikarzy i nowatorskich metod śledczych. To wizja obsesji napędzanej pościgiem, zdradzonej miłości i nienawiści kruszejącej na powrót w żarliwe uczucie. To wszechświat poławiaczy antymaterii, Drodonów grzebiących w skałach odległego Emeru, ale przede wszystkim jest to zetknięcie się z wstrząsającą tajemnicą świata równoległego.
- Rodzaj literatury: Science fiction
- Wydawca: Novae Res, 2016
- Format: 145x205mm, oprawa miękka
- Wydanie: Pierwsze
- Liczba stron: 516
- ISBN: 978-83-8083-186-5
źródło opisu: zaczytani.pl/ksiazka/przejscie,druk
Skazani na siebie. Tom I – Dolina Nicole — Izabela Gontowicz-Kapica, Iwona Prończuk
Jest rok 2028. Na tratwach ratunkowych materializuje się grupa sześciuset przypadkowych – jak się początkowo wydaje – rozbitków.
Zostali oni prewencyjnie skazani na piętnaście lat wygnania, ponieważ mogliby wywołać na Ziemi powstanie przeciwko rządowi. Zaopatrzeni w trumny z ekwipunkiem przybijają do brzegu nieznanej planety. W trakcie walki o władzę, zasoby i miłość okazuje się, że dzika planeta jest jedyną nadzieją dla reszty ludzkości. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
- Rodzaj literatury: Science fiction
- Wydawca: Novae Res, 2016
- Format: 145x205mm, oprawa miękka
- Wydanie: Pierwsze
- Liczba stron: 584
- ISBN: 978-83-8083-125-4
Interregnum — Przemysław Karda
Polski rynek książek sci-fi przez długie lata tkwił w stagnacji, której nie mógł przełamać żaden autor lub autorka. Po śmierci Stanisława Lema, która pozostawiła niewyobrażalną pustkę, byłem przekonany, że miną lata zanim pojawią się pisarze, którzy będą w stanie ledwie dotknąć stylu mistrza. Przez długi czas okazało się to być prawdą, która dotkliwie mnie raniła. Dopiero niedawno zacząłem wierzyć w odradzający się styl sci-fi polskiej literatury. W ciągu ostatnich lat natknąłem się tylko na kilka tytułów, które mogłyby pretendować do niesienia dumnie pochodni fantastyki naukowej, która była kiedyś naszym skarbem narodowym. Wyjątkowo trudno jest napisać książkę z tegoż gatunku, kiedy trzeba zmierzyć się z legendami, takimi jak Lem, Trepka, Boruń czy Petecki. Pomimo tego w świecie tego gatunku literackiego, zaczynają pojawiać się przebiśniegi czegoś zupełnie nowego, czegoś na co czekał każdy fan. Jednym z nich jest Przemysław Karda i jego „Interregnum”.
Dawno już nie czytałem książki, która pochłonęłaby mnie w sposób totalny, całkowity, pomijający wszelkie konwenanse w dziedzinie autor-czytelnik. Pan Karda od pierwszych stron swojej książki postawił na model literackiej dominacji ponad odbiorcą. Nie bawi się w delikatne wprowadzenia, nie próbuje przekonać czytelnika do swojej wizji książki, tylko brutalnie ją narzuca. Nie czeka na to, aż dogoni się jego sposób myślenia, bo nie chce aby czytelnik pozostał z własnymi przemyśleniami. Bombarduje swoją wizją świata w sposób absolutny, dając do zrozumienia, że jesteśmy tylko odbiorcami. Robi to w sposób na tyle przekonywujący, że w pewnym momencie można złapać się na totalnym oderwaniu od świata rzeczywistego, i żeby wrócić do tego realnego, potrzeba kilku dłuższych minut.
Fabuła książki oparła się na nieśmiertelnym w sci-fi algorytmie rozszczepienia prowadzonej historii na kilka niezależnych wątków. Początek książki wita czytelnika niejasną historią obcej cywilizacji, który zmaga się z bliżej nieokreślonym kataklizmem. Wiele w tym jest magii dotyczącej transcendencji, ale nic konkretnego nie da się wywnioskować, do czasu kiedy autor przenosi akcję do ośrodka naukowego CERN w Genewie. Poznajemy wtedy doktor Eden, kobietę w średnim wieku, która pracuje przy projektach naukowych o których śni każdy fizyk. Wraz ze swoim współpracownikiem natrafiają na coś, co może wywrócić do góry nogami całą wiedzę na temat fizyki jaką znamy – udaje jej się eksperymentalnie przełamać prędkość światła. W międzyczasie musi poradzić sobie z kryzysem we własnym małżeństwie, wywołanym przez jej męża, również naukowca. Opracowuje on rewolucyjny chip komunikacyjny, który nieopatrznie postanowił zastosować na sobie samym. Jest też młody żołnierz, który zostaje wysłany na misję, która zmieni całe jego życie, jak i postrzeganie świata, jakie znał. Fabularnie Pan Karda postawił na wyjątkowo skomplikowany schemat, który uzupełnia się nawzajem w sposób powolny, ale wielce satysfakcjonujący.
W „Interregnum” najbardziej zastanawia mnie sam autor. Na rewersie przedstawia się jako były żołnierz, ale także absolwent filozofii. Jest to co najmniej dziwne połączenie, które skutkuje nie mniej dziwną książką. Pierwsze co mi przyszło do głowy zapoznając się z jego książką, było trudne do zaakceptowania połączenie tak różnych ścieżek życiowych. Żołnierz-filozof brzmi jak żart, a pomimo tego okazuje się połączeniem idealnym dla „Interregnum”. Nie mniej ciekawe było odkrycie, że posiada on wyjątkowo obszerną wiedzę na temat fizyki. Rozdziały z Panią Eden w roli głównej, potrafiły przez wiele stron być niemal jak naukowa dysputa. Szczęściem dla mnie, moja żona studiuje fizykę, i kiedy ją zapytałem o kilka aspektów zawartych w książce, potwierdziła je, co tylko bardziej wzbudziło we mnie konsternację. Od jednego faktu do drugiego, urodziło mi się w głowie stwierdzenie, czy aby Pan Karda nie jest figurantem na rzecz profitów. Jak to jest, że były żołnierz posiada tak obszerną i szczegółową wiedzę, szczególnie w temacie obcej ingerencji? Czy jest może w tym drugie dno? I skąd tak wielkie zainteresowanie debiutantem?
Jakby nie patrzeć, „Interregnum” jest książką wyśmienitą, którą czyta się z zapartym tchem. Wspomniałem wyżej, że w polskiej literaturze sci-fi nastaje nowy świt, i Pan Karda jest zdecydowanym tego znakiem. Zanim zabrałem się za lekturę „Interregnum” przeczytałem wywiad z autorem na pewnej stronie internetowej, gdzie twierdził, że jego książka jest naprawdę dobra. Wtedy uznałem to za buńczuczne stawianie się krytykom, po lekturze mogę stwierdzić, że Pan Karda wiedział o czym mówi, jego książka jest dokładnie taka – dobra. Zdecydowanie warta polecenia.
Informacje o książce:
Tytuł: Interregnum
Tytuł oryginału: Interregnum
Autor: Przemysław Karda
ISBN: 9788380830448
Wydawca: Novae Res
Rok: 2016
źródło recenzji: moznaprzeczytac.pl/interregnum-przemyslaw-karda/
Lux Aeterna. Wieczne światło — Mike Wysocky
Zamknijcie na chwilę oczy i spróbujcie sobie wyobrazić życie, w którym nie macie na nic wpływu. Nie wybraliście sobie swojej rodziny, szkoły, przyjaciół. Wszystko zostało wam zaszczepione już na samym początku, cała reszta to tylko ułuda, mająca grać na czas, byście stali się osobami dojrzałymi w oczach osób odpowiedzialnych za wasz los. Wszystko co działo się wokół was było pod ścisłą kontrolą, nic nie było, tak naprawdę, wasze własne, żadne wspomnienie, żadne podjęte decyzje. Zawsze stał nad wami ktoś na wzór anioła stróża, z tym wyjątkiem, że nie pilnował was przed szkodą dla was samych, ale dla niego właśnie. Całe wasze życie było i jest z góry ustalone, nie ma w nim miejsca na pomyłki, no może te drobne, bo dopuszczone przez osobę, które zaaranżowała całe wasze życie. Czy czujecie się w takim momencie wolni? Czy nadal postrzegacie się jako jednostki indywidualne, decydujące o sobie? Czy pojęcie losu nadal wydaje się dla was takie samo? Jak bardzo zmieniło się dla was pojęcie słowa wolność? Czy takie słowo w ogóle jeszcze dla was istnieje? Co by się stało, gdyby pewnego dnia ktoś upomniał się o to, co stworzył. Coś co do niego należy, czyli was samych? Walczylibyście, a może odpuścilibyście pogrążając się w marazmie? Wiele tutaj pytań, ale mało odpowiedzi. Mike Wysocky w swojej książce „Lux Aeterna” postawił jeszcze więcej podobnych, tych z gatunku egzystencjalnych.
Całość książki zaczyna się brutalnym wtargnięciem nieznanych sił, w życie młodego chłopaka, który nie wie nawet jak brzmi jego imię, ani co się właściwie dzieje. Zostaje sponiewierany przez nieznanych mu ludzi, z niewiadomych przyczyn ani celów. Otumaniony zostaje wrzucony do prymitywnej celi, która bardziej przypomina loch, aniżeli miejsce przetrzymywania żywego człowieka. Nie znający swojej przeszłości człowiek, nie wie jak znaleźć swoją przyszłość, w tej przedziwnej sytuacji. Rzucony na głęboką wodę walki z własnym rozumem, który broni mu za wszelka cenę dostępu do tego co wydawałoby się podstawowym przywilejem – własnego umysłu i co za tym idzie, wspomnień. Porzucony jak niechciany pies do klatki, zapomniany, nie pamiętający nawet przez kogo, postanawia walczyć, chociaż sam nie wie o kogo tak naprawdę prowadzi tę walkę. Upodlony do granic możliwości, obdarty z człowieczeństwa, zaczyna powoli doświadczać przebłysków utraconego życia. Rekolekcje jego egzystencji nie okazują się dla niego przyjemne, ale przynajmniej odnajduje we własnym umyśle swoje imię – Janek – oraz wspomnienia rodziny. Nie mogąc sobie poradzić z otaczającą go rzeczywistością, niespodziewanie otrzymuje pomoc ze strony „współlokatorów” z innych cel. Wszystko to co się potem wydarzy jest dla niego jak „Danse Macabre” wcześniejszego życia, jakie znał. W ciągu zaledwie kilku dni, nie tylko musi na nowo poznać siebie, ale także poznać dawnego siebie i zaakceptować aktualnego siebie. Jego rola w tym nowym życiu nie jest mała, więc i wiele jest do nauczenia i przełknięcia z goryczą. Jedno jest pewne: nic już nie będzie takie samo.
Do przeczytania „Lux Aeterna” Pana Wysocky’ego skłonił mnie bardzo krótki, lecz intrygujący opis, obiecujący spektrum wiedzy metafizycznej, oraz tej bardziej namacalnej, w formie nauki: „Nowe technologie, fizyka, wszechświat, Gwardziści, Buntownicy, Świadomi, czas, przeznaczenie i… Wieczne Światło.” Tyle obietnic w zaledwie dwóch zdaniach, tak wiele nadziei dotyczących formy książki, i tego co ma zamiar pokazać czytelnikowi. Zacząłem więc, jak wspomniałem akapit wyżej, od brutalnego kopniaka fabularnego, by powoli ból mojej niższej części pleców zubożał, aż w końcu zanikł, oddając pole do popisu tej najmądrzejszej części – głowy. Łamała się ona przez wiele rozdziałów, skutecznie asymilując mnie z tekstem pisanym, do tego stopnia, że kilkukrotnie nadkładałem drogi do pracy/domu poprzez proste pominięcie mojego przystanku. Działo się tak za sprawą książki, która w wyśmienity sposób była w stanie zintensyfikować moje postrzeganie abstrakcyjne, czyli mówiąc prościej – zostałem pożarty przez książkę w sposób całkowity, Matriksowy – nie było dla mnie rzeczywistości. Nie wszystko złoto co się świeci, i tak jest też w odniesieniu do książki „Lux Aeterna”. Pierwsza połowa jest niesamowicie dobra, by w drugiej, pokazać coś strasznego – osiadanie na laurach. Mike Wysocky zrobił rzecz straszną, spowalniając fabułę w miejscu w którym tego nie należy robić. Fabularne zagłębianie się w umysł człowieka, który sam go nie zna, porzucił lekką ręką pisarza, jak źle piszące pióro. Zamiast budować dalej napięcie, które tak świetnie się sprawdzało do tej strony, postanowił zarzucić czytelnika absurdalnymi motywami akcji, jak z filmów wywodzących się z Hollywood. Przypuszczam, że nie jestem jedynym czytelnikiem tejże książki, który może mi wtórować na barykadzie utworzonej pomiędzy kartami tego tytułu, a znajdującej się na skrzyżowaniu tajemnicy i bajdy, czyli gdzieś w połowie, krzyczącym: Dlaczego?!
„Lux Aeterna” miała potężny potencjał, który wynika z mistrzowskiego poprowadzenia pierwszych rozdziałów, które przypomniały mi wielkich pisarzy sci-fi. Skupienie się fabuły na jednym miejscu, na jednej osobie, na jednym uczuciu. Zamknięcie się na wzory zewnętrznej potrzeby mass mediów, oczekującej zabawy, a nie refleksji. Pierwsza połowa książki widniała mi przed oczami jako następca „Pamiętników znalezionych w wannie” Stanisława Lema, a zostały, te pamiętniki, utopione w sosie słodko-nijakim, z dodatkiem nowoczesnej literatury sci-fi, która płacze na kolanach, które niegdyś były wyprostowanymi filarami naszej fantastyki rodzimej.
Trudno mi powiedzieć, komu mógłbym polecić książkę „Lux Aeterna”. Ostatnio w moje ręce wpadają książki, niemal wyłącznie polskich pisarzy debiutujących na rynku wydawniczym. Z tego też względu, muszę mieć w sobie bezpiecznik, mający na celu wyłączenie mojego obiegu myślowego w razie zbytniego przeciążenia. Ciężko jednak o taki zabieg, kiedy pierwsza połowa książki obiecuje tak wiele, że jestem śmiały porównać jej autora do Lema, a druga grzebie te nadzieje w gruzach. Już dawno nie byłem tak rozdarty w ocenie jakiejkolwiek książki. Na pewno będzie mi się śniła po nocach, jako idylla i koszmar, więc jeśli nie boicie się tego podzielić ze mną, sięgnijcie po książkę „Lux Aeterna”.
Informacje o książce:
Tytuł: Lux Aeterna. Wieczne Światło
Tytuł oryginału: Lux Aeterna. Wieczne Światło
Autor: Mike Wysocky
ISBN: 9788380830455
Wydawca: Novae Res
Rok: 2016
źródło recenzji: moznaprzeczytac.pl/lux-aeterna-wieczne-swiatlo-mike-wysocky/