wszyscy_jestesmy_hipsterami_oklPowieść pokoleniowa, manifest wrażliwości współczesnych outsiderów, romantyczny poemat o sile przyjaźni i wyzwalającej mocy prawdziwej miłości. Tym wszystkim jest po trosze debiutancka powieść Daniela Radeckiego „Wszyscy jesteśmy Hipsterami”.
Pierwsze skojarzenie przy zetknięciu się z książką to film Marka Koterskiego „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, nieprzypadkowe i całkiem uzasadnione, nie tylko na poziomie ewidentnego nawiązania wpisanego w tytuł.
Bohater powieści to bowiem trochę taki Adaś Miauczyński, wrażliwy inteligent mierzący się w groteskowym boju z bezwzględną i brutalną prozą życia. Z jednej strony bojący się rzucić na pełną wodę, z drugiej silnie zdeterminowany, by wyrwać się z tej Polski B i C, rozwinąć skrzydła, urzeczywistnić młodzieńcze fantazje i ideały. Żyć pełną piersią, na przekór ograniczeniom narzucanym przez prowincjonalne uwarunkowania, rodzinne zależności czy tak zwane normy społeczne zwane popularnie mainstreamem, któremu wszak przeciwstawiają się tytułowi Hipsterzy. To mogliby być romantyczni Skamandryci naszych czasów i takimi właśnie pierwotnie jawią się bohaterowi Radeckiego zwanemu Pielgrzymem. Kiedy jednak będzie miał okazję poznać kilku przedstawicieli tej grupy na typowej warszawskiej imprezie, trochę zniechęcą go do siebie upozowaną naskórkowością swojej kontestacji i zwyczajnym pozerstwem. To wszystko to jednak tło, barwny entourage dla prawdziwej bohaterki debiutanckiej powieści Radeckiego czyli miłości, a właściwie Miłości. Sam autor też nie próbuje się krygować, nie stosuje uników i nie boi się otrzeć o banał, o który nie trudno przecież gdy pojęciom tego kalibru próbuje się dać wyraz. W pewnym momencie wręcz mianuje swojego bohatera i nie da się ukryć, że także swojego alter ego, kimś w rodzaju apostoła, barda miłości.
Po zapoznaniu się z notką biograficzną autora nie trudno odnaleźć w niej tropy do zdarzeń i historii, które znajdą swoje rozwinięcie na kartach powieści. Powieści, a właściwie, skoro już jesteśmy w hipsterskiej estetyce, szalenie ważnego projektu, do którego materiał zbierany był latami. Ślady autorskich przemyśleń i obserwacji można znaleźć w internetowych wpisach Radeckiego, bohater powieści Pielgrzym też niejednokrotnie wspomina, że dojrzewa w nim potrzeba zbeletryzowania swoich przeżyć. Swoich i naturalnie grupki kumpli, z którymi spędził wczesną młodość w rodzinnym prowincjonalnym miasteczku K., w którym możemy domyślić się Kraśnika lub innych podobnych nieco zapyziałych lokacji.
Pretekstem do rozpoczęcia prawdopodobnie najważniejszej przygody Pielgrzyma będzie jak zwykle w tego typu historiach osadzonych głęboko w życiu banalny zdawałoby się telefon od jednego z kumpli z młodzieńczej paczki z prośbą o pomoc w zorganizowaniu wieczoru kawalerskiego. Myli się jednak ten, kto spodziewać się będzie rzeczy w rodzaju Kac Vegas czy innych podobnych produktów nabijających się z żenujących wygłupów grupy nieobliczalnych samców. Owszem sporo pijackich epizodów pojawi się w retrospekcjach i wspomnieniach, jakie rzeczony telefon wywołał, ważniejsze od anegdot będzie jednak co innego. To coś, co wybuchnie niespodziewanie między Pielgrzymem, a dawną znajomą, byłą dziewczyną jednego z kumpli, przyjaciółką, ale nikim więcej, aż do ponownego spotkania po latach w innym czasie, w innym mieści, z inną perspektywą i brzemieniem doświadczeń. To coś, co będzie stopniowo dojrzewać, z czym trzeba będzie się zmierzyć w kapitalnej scenie wesela, przywołującej silne, choć nie nachalne skojarzenia z tym najsłynniejszym z literackich wesel w Bronowicach ze zjawami i chochołem. To w tej scenie dojdą do głosu nasze narodowe kompleksy, przywary, ale także da znać o sobie to wszystko, co czyni nas wyjątkowymi. Hipsterami.

źródło: sztukater.pl