TYGODNIK: Rozumiem, że w I LO była pani najlepsza z języka polskiego?
Tutaj pana zaskoczę, nie byłam najlepszą uczennicą z języka polskiego, choć pisemna matura poszła mi faktycznie bardzo dobrze. Chodziłam do klasy o profilu humanistycznym więc konkurencja była duża, ponieważ wszyscy byliśmy uzdolnieni w tym kierunku. Nie stanowiło to jednak dla mnie żadnej przeszkody, żeby marzyć o napisaniu własnej powieści.
Po maturze wyjechała pani ze Stąporkowa i zamieszkała w Liverpoolu. Co było powodem wyjazdu z kraju i związania swojej przyszłości z Wyspami?
Chciałam przede wszystkich zobaczyć kawałek świata, poznać kulturę i mentalność innego kraju. W Polsce nigdy mi się szczególnie nie podobało i czułam, że nie jest to moje miejsce na ziemi. Kolejnym powodem na pewno był cel zarobkowy. Już jako młoda osoba, zdawałam sobie sprawę, że za granicą można zarobić większe pieniądze i w krótszym czasie. W Anglii spodobało mi się tak bardzo, że byłam zdecydowana związać swoją przyszłość z tym krajem.
Z jakim największym mitem emigracji się pani spotkała?
Największym i najbardziej krzywdzącym mitem jest ten, który mówi o tym, że za granicę wyjechali sami nieudacznicy i ludzie bez szkoły, oraz tacy którzy nie poradzili sobie w Polsce. Całkowicie temu zaprzeczam i opisuję to również w swojej powieści. Na Wyspach poznałam mnóstwo wykształconych i inteligentnych ludzi pochodzących z naszego kraju. Zakładają własne firmy, robią karierę w wielu dziedzinach, bardzo szybko awansują. Znam historie osób, które zaczęły od sprzątania a teraz są menadżerami w tej samej firmie.
Wielu moich znajomych, którzy zdecydowali się na zamieszkanie poza Polską zgodnie przyznaje, że najtrudniej im pogodzić się z życiem z daleka od przyjaciół i rodziny. Co w pani przypadku okazało się, z perspektywy lat, najtrudniejsze?
Dokładnie to samo. Jestem bardzo rodzinną osobą i brak mi tego kontaktu na co dzień. Całe szczęście żyjemy w XXI wieku, dzięki czemu świat jest mały. Nie ma dnia, żebym nie rozmawiała z bliskimi, a kiedy tylko czas pozwala, przylatuję aby się z nimi zobaczyć.
Załóżmy że zastanawiam się nad emigracją i proszę panią o radę, co mogłaby mi doradzić?
Myślę, że dla każdego jest to indywidualna i bardzo osobista decyzja, na którą się składa wiele czynników. Ja osobiście poradziłabym, że na pewno warto podjąć taką próbę, ponieważ Wielka Brytania ma na pewno więcej do zaoferowania młodym ludziom, niż Polska.
Od jak dawna nosiła się pani z zamiarem napisania książki?
Iga Wołos: Pomysł powstał wiele lat temu, bo już w 2012 roku. Pomyślałam, że warto by było przedstawić realia panujące na Wyspach Brytyjskich większej grupie odbiorców, głównie dlatego, że na temat życia Polaków na emigracji istnieje wiele legend i mitów
W którym momencie pobytu na emigracji zasiadła pani do pisania?
Był to moment chwili wytchnienia od codzienności. Byłam w ciąży, nie pracowałam, miałam sporo wolnego czasu. Wróciłam do pomysłu napisania powieści. Chciałam podzielić się swoimi doświadczeniami z rodakami żyjącymi w naszym kraju, jak i za granicą. Miałam wtedy czas na spisanie wszystkich ważnych myśli i zdarzeń. Tak powstała postać Niny, głównej bohaterki.
Ile w Ninie znalazło się pani przeżyć i historii?
Powieść nie jest moją autobiografią, zawiera tylko elementy autobiograficzne. Kreując główną bohaterkę, opierałam się na znanych mi historiach wielu osób. Inspirowałam się prawdziwymi wydarzeniami, typowymi dla młodego emigranta.
Jak udało się pani zainteresować duże wydawnictwo opublikowaniem książki?
Kiedy napisałam powieść, długo nie mogłam się przełamać, aby ją komuś pokazać. Chyba po prostu bałam się krytyki. Przeleżała „w szufladzie” półtora roku zanim zdecydowałam się ją wysłać do wydawnictwa. Pomyślałam w końcu „raz kozie śmierć” . Wysłałam fragment do znanego wydawnictwa, a po jakimś czasie przyszła odpowiedź, że są zainteresowani współpracą. Byłam mile zaskoczona i szczęśliwa, ponieważ ktoś docenił moją ciężką pracę.
Dalszą część wywiadu znajdziecie w tym miejscu: KLIK 🙂
Powieść niebawem pojawi się w sprzedaży!