Doskonale pamiętam coroczne wakacje u dziadków na wsi – sianokosy, żniwa, kąpiele w rzece, wyprawy do lasu, zabawy w chowanego wśród wysokich zbóż, wakacyjne przyjaźnie – pisze Bajkowir. Niezapomniane chwile, na zawsze pozostające w człowieku. Helena Bożena Mazur-Nowak w swojej książce „Domek nad strumykiem” powraca do takich właśnie wakacji – swoich ostatnich przed rozpoczęciem nauki w szkole podstawowej. Napisała tę książkę, by podzielić się wspomnieniami ze swoją wnuczką i – muszę przyznać – zrobiła to w całkiem wdzięczny sposób.
(Od razu zaznaczę jednak, że moja opinia na temat tej książki nie będzie obiektywna – za bardzo przypomina mi moje dzieciństwo – pisze recenzentka.)
Tytułowy domek nad strumykiem to dom dziadka i babci dwóch małych dziewczynek – siedmioletniej Boni i czteroletniej Dzidzi. Dziewczynki zostają tutaj na całe wakacje i towarzyszą dziadkom w niektórych pracach – zbieraniu owoców w sadzie i w lesie, sprzedaży zbiorów na targu, koszeniu traw. Odwiedzają również domy sąsiadów, pośród których i pszczelarz się znalazł, i pani dziergająca cuda na drutach – takie zwykłe postaci pełne ciepła i dobroci. Dorośli otaczający dziewczynki – nawet obcy ludzie – są życzliwi i okazują dzieciom dużo cierpliwości. Babcia opowiada bajki i piecze przepyszny chleb, dziadek tworzy dla wnuczek piękne rzeczy w pracowni, wieczory i poranki przepełniają piękne zapachy i dźwięki, świat cały zdaje się być życzliwością i pięknem. Autorka stara się łagodnie opisywać świat i ludzi, tragedie co prawda istnieją ale raczej nie w bezpośrednim zetknięciu – ktoś stracił dzieci dawno temu, w czasie wojny; ktoś zachorował ale wyzdrowieje; dziewczynki gubią się w czasie burzy ale zostają odnalezione. Trudno by było inaczej – wspomnienia z dzieciństwa mają to do siebie, że chętniej się pamięta to co dobre.
W jednym z sąsiednich domów mieszka wielodzietna rodzina, w której Bonia ma przyjaciółkę. Sabinka nie ma lekkiego życia, jej mama jest bardzo chora, tata i bracia ciężko pracują, a na jej barkach spoczywa opieka nad trzema młodszymi siostrami. Przyjaźń Boni i Sabinki to lekcja prawdziwego życia, lekcja współczucia i wyciągania pomocnej dłoni. Historia dzielnej dziewczynki zdaje się najsmutniejsza, ale i ona zmierza ku dobremu.
Książka napisana jest prostym, łagodnym językiem. Czyta się ją bardzo przyjemnie choć trudno tu o jakieś niezwykłe przygody. To opis zwyczajnej wiejskiej codzienności widziany okiem dziecka – nieco sielankowy, pełen ufności, spokoju i czasem melancholii – ale bynajmniej nie łzawej. Opowieść jest niepozorna. Również ilustracje – szkice ołówkiem – noszą w sobie jakąś amatorską nutę. Niemniej to właśnie w tej prostocie jest prawdziwość, która sprawia, że czytanie relacji z letnich dni i wieczorów w wiejskiej zagrodzie jest jak słuchanie opowieści ulubionej cioci z dawnych lat.
Recenzja pochodzi z bajkowir.blogspot.com