Wywiad: Krystian Warzocha
Z wykształcenia jest Pan chemikiem, skąd więc pomył na napisanie książki?
Słyszałem to pytanie już kilka razy. Czy dzięki temu potrafię na nie odpowiedź zwięźle i z pewnością, że wiem o czym mówię? Absolutnie nie. Za każdym razem jest ono dla mnie tak samo trudne. Gdyby ktoś na początku zeszłego roku, powiedział mi, że napiszę książkę, zapewne wskazałbym mu drzwi, skręcając się przy tym ze śmiechu. Od zawsze miałem w głowie setki obrazów sytuacji, które nigdy się nie zdarzyły. Dramatów, które nigdy się nie rozegrają, głosów, których nikt inny nie usłyszy. Wyobraźnia jest tak integralną częścią mojego umysłu, że przywykłem do jej tworów. Po prostu te postacie istniały koło mnie, a ja przestałem zwracać na nie uwagę. Trwało to do zeszłego roku. Zrządzenie losu sprawiło, że miałem przytłaczające ilości wolnego czasu, co przekładało się na zbyt częste przeglądanie zawartości własnej czaszki. Gdy zorientowałem się ile rzeczy jest w niej nagromadzone, postanowiłem znaleźć jakieś ujście. Tak powstało pierwsze, krótkie opowiadanie. Postacie w mojej głowie zaczęły się przekrzykiwać, ponieważ każda chciała się wydostać, każda chciała opowiedzieć o sobie. Po pewnym czasie zauważyłem, że niektóre głosy są wyraźniejsze, bardziej pewne. One wybijały się przed szereg, one nie mogły się już czekać. To były głosy postaci, których historia była najbardziej pełna, najbardziej kompletna. Tak właśnie poznałem Liz. Czy była pomysłem? O nie, zdecydowanie nie. Czym więc? Tego nie wiem do dziś. Oni po prostu przychodzą i zaczynają o sobie opowiadać.
Dlaczego akurat literatura kobieca?
Czasem mam wrażenie, że to niezależne ode mnie. Taka jest Liz i właśnie w taką kategorię się wpisała. Ja tylko spisałem jej historię.
Czy w trakcie pisania „Kobiety o imieniu Liz” miał Pan chwilę zwątpienia, czy zastanawiał się jak książka zostanie odebrana przez czytelników, czy też nastawiał się na sukces?
Oczywiście, że tak! Ileż razy miałem ochotę rzucić zeszytem z notatkami i podziwiać jak leci w siną dal, lub po prostu cisnąć nim o beton, oblać benzyną i podpalić. Miałem nawet kryzys, który sprawił, że nie odzywaliśmy się z Liz przez trzy tygodnie, ale w końcu jakoś poszło. Wtedy właśnie myślałem „po co to wszystko?”. Nigdy nie nastawiałem się na sukces, nie napisałem też żadnego zdania dla „przyszłych korzyści”. Pisałem dla tego jednego egzemplarza, który będę miał w swojej biblioteczce.
Co Pan czuł w chwili, w której dowiedział się, że „Kobieta o imieniu Liz” zostanie wydana?
Szok. Niedowierzanie. Radość. Szczęście. Wzruszenie. Uniesienie… Podekscytowanie, satysfakcja, spełnienie, entuzjazm, euforię, zadowolenie. Ogólnie mówiąc koktajl emocjonalny, Polecam każdemu! Dowiedziałem się o wydaniu mojej książki podczas podróży poślubnej, więc jestem zdziwiony, że nie skończyłem w szpitalu.Poziom szczęścia na jedną osobę przekroczyłem kilkakrotnie.
Jaki prywatnie jest Krystian Warzocha?
To pytanie do mojej żony Staram się być pozytywny, zawsze z jakimś żartem na końcu języka. Uważam, że śmiech sprawia, że dzień staje się bardziej słoneczny, a niebo bardziej niebieskie. Zdecydowanie należy o to zapytać nie mnie..
Jakie jest Pana największe marzenie?
Moment, w którym żona poinformuje mnie o powiększającej się rodzinie. To jest aktualnie moje największe marzenie.
Jak zdefiniowałby Pan „szczęście”? Czym ono jest dla Pana?
Szczęście… To pojęcie względne, odbierane przez każdego zupełnie inaczej. Móc obudzić się w nocy i spojrzeć na swoją żonę, która śpi tuż obok. Jej oddech jest spokojny, równy, a ciało emanuje ciepłem, które do mnie dociera, muskając moje zakończenia nerwowe. Wiem, że śpi spokojnie, bo czuje się bezpieczna, czuje się kochana. To jest szczęście.
Pana ulubieni autorzy… (poza Brianem Lumley’em i Jeffreyem Deaver’em )…
Margit Sandemo. Jej Sagę o Ludziach Lodu, o Czarnoksiężniku i Sagę o Królestwie Światła przeczytałem już sześć razy. Trudi Canavan, urzekła mnie swoim stylem opisywania magii. Oczywiście! Simon Beckett! Jego Chemia Śmierci to arcydzieło! Dwóch kolejnych Pani już zna.
Co najbardziej ceni Pan w książkach?
Złożoność. Uwielbiam jak książka jest pełna zwrotów akcji, pełnych zagmatwania i tajemnic. Cenię również szczere, obrazowe opisy. Pierwsza strona „Chemia Śmierci”. Opis zwłok tak sugestywny, że czuć zapach rozkładu. Opisy to sztuka, którą ciężko opanować, a tak łatwo zepsuć.
Ma Pan jakieś szczególne miejsce, w którym lubi Pan pisać?
Nie. Piszę wszędzie, choć bardzo dobrze pisze mi się w miejscach publicznych jak autobusy, czy kawiarnie.
Czy pisanie jest tym, z czym chciałby Pan związać swoją przyszłość? Czy może jest to miła odskocznia od zajęć dnia codziennego?
Gdyby była taka możliwość oddałbym się jej całkowicie, ale szczerze mówiąc nie spodziewam się takiego obrotu wydarzeń. Traktuję pisanie dokładnie tak jak to Pani pięknie ujęła, odskocznia od zajęć dnia codziennego.
Jakiej rady udzieliłby Pan komuś, kto chciałby wydać swoja książkę?
Wytrwałość. Gdy ktoś ci powie, że jest słaby, pisz dalej, ćwicz, poprawiaj błędy, wysłuchuj krytyki i pamiętaj, nigdy nie zadowolisz wszystkich! Ważne jest by odpowiedzieć sobie na jedno pytanie. Dlaczego to robię? Dla siebie? Spełniam marzenie? Dla sławy? Dla pieniędzy? Jeżeli dla dwóch ostatnich rzeczy, to powinieneś przestać. Książka ma być odbiciem autora. To jego ślad na ciele wszechświata, nie możesz sprawić by był blizną.
Podczas pisania, lubi Pan mieć „coś pod ręką”, np. filiżankę z ulubionym napojem? I czy tworzeniu towarzyszy kompletna cisza, czy też lubi Pan muzykę w tle?
Chętnie, ale przyłapuję się na tym, że popijam, albo podjadam zamiast pisać. Lepiej jak nic nie ma. Co do podkładu, to prawie zawsze leci muzyka. Uwielbiam pracę przy soundtrackach. Zack Hemsey i jego fenomenalne The Way. Fenomenalny Hans Zimmer. Potrafią wprowadzić nastrój, przy którym historia pisze się sama.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej książki?
Wkrótce! Historia Alison, policyjnego psychologa, który odkrywa zdolność przekazywania własnym myśli innym. Problem pojawia się w momencie, gdy okazuje się, że nie jest jedyna… Ta książka jest już napisana, a właśnie pracuję nad jej kontynuacją, więc myślę, że może jeszcze się spotkamy!
Dziękuję i pozdrawiam czytelników.
źródło: papierowybluszcz.blog.pl/2016/09/26/wywiad-krystian-warzocha/