rozum_kontra_serce_oklJoanna Kupniewska: Kupić szampana czy włożyć kominiarkę?

O wielowymiarowości zjawisk, dystansie do otaczającej rzeczywistości oraz o tym, że zawsze znaleźć można powód do radości rozmawiamy z pierwszą choszcznianką, która wydała babską powieść.

Agnieszka Wojcieszek: „Rozum kontra serce” to powieść, która z pewnością spodoba się kobietom. Wbrew pozorom, nie jest to jednak typowa literatura kobieca. Bliżej jej do przepełnionej zwrotami akcji sensacyjnej opowieści niźli do tkliwej komedii romantycznej. Dla kogo jest ta książka?

Joanna Kupniewska: Może to zabrzmi nieco banalnie, ale myślę, że dla wszystkich. Dla ludzi z poczuciem humoru, ale również dla ponuraków, bo nie wierzę, że nie rozbawi ich, choć jedna sytuacja. Dla kobiet, ale także dla panów, którzy odnajdą tu odpowiedź na odwieczne pytanie: „ale o co tym babom chodzi?”. Dla młodzieży, bo chociaż główna bohaterka właśnie kończy czterdzieści lat, jej zachowanie bywa niekiedy odwrotnie proporcjonalne do wieku. I dla dojrzałych czytelników, którzy z pewnością przeżywali niegdyś podobną walkę serca z rozumem. Zarozumiale sądzę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Ukazana przez Panią historia to kobieca rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Jej atutem wydaje się cierpki humor oraz dosadny język. Niektóre czytelniczki przyznały nawet, że lektura tej książki działa na nie silniej niż jakikolwiek antydepresant. Czy taki właśnie był zamysł?

Polacy są wrażliwym narodem, więcej jednak mamy powodów do płaczu, niż do radości. Moim zamiarem było doprowadzenie czytelników do łez, tyle, że ze śmiechu! Poczucie humoru i dystans do siebie to cechy bardzo istotne z mojego punktu widzenia. W dzisiejszych czasach wydają się wręcz niezbędne, jeśli pragniemy zachować zdrowy rozsądek i pełnię władz umysłowych. Moje poczucie humoru jest przy tym nieco specyficzne. Bawi mnie gra słów, komizm sytuacyjny, dwu- lub trójznaczność jakiejś wypowiedzi. Wyłapuję takie lapsusy i rozśmieszają mnie miny ludzi, którzy nie mają pojęcia z czego akurat rechoczę. Czasem nie mogę się powstrzymać nawet w pracy (jestem fizjoterapeutką) i na polecenie szefowej: „Asia, idź teraz pod lampę”, wymyka mi się idiotyczne: „mogę pójść, ale wątpię, że ktoś się mną zainteresuje…”! Poważny, psychologiczny portal „Charaktery” na swoich łamach zamieścił fragment mojej „niepoważnej” powieści z sugestią, iż jest to doskonała odskocznia od codziennych problemów. Mój pomysł powiódł się!

Opisowi przewrotnych perypetii bohaterki towarzyszy atmosfera wesołości oraz konwencja żartu. W Pani powieści nie brakuje jednak miejsca na refleksję i trafną diagnozę istoty relacji damsko—męskich. Jak udało się to osiągnąć?

W zamyśle powieść miała być „lekka, łatwa i przyjemna”, lecz nie głupia. Wiele czytam i często trafiają mi się pozycje, które mnie nie satysfakcjonują. Wielokrotnie zdarzało się, że lekturę przerywałam w połowie lub jeszcze szybciej. Po prostu brakowało w nich tego „czegoś”. Nic nie jest tylko wesołe albo jedynie smutne, bo w życiu nic nie jest jednowymiarowe. W naturze nie zachodzi takie zjawisko. Kiedy się nad tym zastanawiam, przychodzi mi na myśl drzewo. Pierwsze wrażenie to zielona masa. Kiedy przyjrzymy się jednak bliżej, wyraźnie widzimy, że jedne z liści są barwy butelek piwa, inne posiadają maskujący odcień żołnierskich mundurów, jeszcze inne zielononiebieski nalot miedzianej patyny. Niektóre są matowe, na pozostałych dostrzec możemy promienie słońca. Mimo, że jest to jedno drzewo, jego wygląd całkowicie zmienia się także na przestrzeni różnych pór roku. W życiu jest identycznie! Radość przeplata się ze smutkiem, dobre chwile zastępują te złe, wspaniałe wspomnienia grają w berka z koszmarami. Moja bohaterka jest kobietą z krwi i kości, ma więc – jak każdy z nas – wady i zalety. W jednej chwili ma ochotę przytulić do serca cały świat, a w drugiej walić po mordzie wszystkich po kolei. Jak my wszystkie!

Na kartach powieści pada sugestywne zdanie, będące niejako definicją miłości: „Miłość to chęć dzielenia się wszystkim z drugim, konkretnym człowiekiem”. Czy Joanna Kupniewska zgadza się z taką definicją?

Ilu jest ludzi, tyle definicji miłości. Dla jednych są to wybuchy supernowej, dla innych –  spokojne niebo usłane gwiazdami. Jedni potrzebują ciągłych emocji i jazdy rollercoasterem, drugim wystarczy piknik na łonie przyrody. Nawet te najspokojniejsze z nas mają czasem ochotę zamienić kapcie na szpilki, te szalone – zaparkować na chwilę w zacisznym miejscu. Myślę że najważniejsze to czuć się bezpiecznie u boku tej drugiej osoby i mieć do siebie pełne zaufanie. W tym sensie zgadzam się z opinią Aleksandry. Nie znaczy to, że wszystko trzeba robić razem. Każdemu potrzebna jest własna, prywatna przestrzeń. Nie mam zamiaru zmuszać mojego partnera, aby razem ze mną gnał na oślep przez pola i lasy, ściskając udami koński grzbiet, skoro on woli konie mechaniczne, gdzie pedały hamulca i gazu wyraźnie są od siebie oddzielone. Ja nie muszę mu towarzyszyć podczas oglądania meczu w męskim (hm… mam nadzieję, że męskim!) towarzystwie. Wystarczy, że później sobie o tym porozmawiamy.

Główna protagonistka powieści, Anka Sikora, to osoba o silnym charakterze i mocno wykształconym poczuciu niezależności. Nie tylko reprezentuje ona typowo męski zawód, lecz także posiada tego typu zainteresowania. Skąd pomysł, by ukazać właśnie taki typ osobowości?

W dzisiejszym świecie mało pozostało zawodów nastawionych tylko na jedną płeć. Mandat wlepi nam filigranowa policjantka, a włosy ostrzyże i upnie w wytworny kok przystojny brunet. Widząc parkę całującą się na ławce wcale nie jesteśmy pewni czy długowłosy osobnik jest kobietą, a postać ostrzyżona na jeżyka z udami niczym konary dębu, mężczyzną. A kombinacji jest jeszcze więcej! Jest coraz więcej kobiet, które zarabiają niezłe pieniądze, realizują wielkie projekty i mają sporą władzę. Każda z nas, choćby potajemnie, marzy jednak o własnych skarpetkach do zbierania.

Można odnieść wrażenie, że powieść oparta zostaje o kontrast charakterologiczny. Tło dla poczynań niezależnej policjantki stanowią diametralnie różne typy kobiecości. Która z postaci jest Pani najbliższa?

Kobieta to skomplikowana mieszanka przeróżnych żywiołów, dlatego każda z bohaterek to w jakimś stopniu moje alter ego. Romantyczna Mariola reprezentuje moje marzenia o domku na wsi, praktyczna Aleksandra prowadzi udane życie w rodzinnym stadle, a temperamentna, wygadana Anka jest postacią, którą sama chciałabym być. Z pewnością wszyscy mamy momenty, gdy po jakiejś dyskusji, analizujemy ją sobie w myślach. Po czasie przychodzą nam do głowy celne riposty czy błyskotliwe żarty i mając szansę, przeprowadzilibyśmy ową dysputę w całkiem inny sposób. Pisząc powieść, miałam taką szansę. Chciałam, by czytelnicy polubili ostry języczek bohaterki „Rozumu…”. Wiele czytelniczek zidentyfikowało się zresztą z moimi bohaterkami, co postrzegam jako olbrzymi komplement. Świadczy to o tym, że nie są one postaciami jednowymiarowymi, jedynie fikcyjnymi, jakby papierowymi. Na przykład moja własna siostra odnalazła siebie w postaci Aleksandry. Przeczytawszy opis pulchnej brunetki przefarbowała się na blond i zapisała na aerobik. Patrząc na siebie z innej perspektywy, łatwiej zauważyć własne wady, ale również docenić zalety. Pozytywna samoocena jest przecież bardzo istotna!

Proszę pozwolić, że zacytuję: „Takie jest właśnie życie […]. Pędzisz przed siebie, jesteś szczęśliwa, ziemia umyka spod twoich stóp, a wiatr nie może cię dogonić i nagle, ni stąd ni zowąd, zatrzymuje cię w pół kroku jakieś gówno… Martwisz się, analizujesz, ryczysz… A czasami wystarczy po prostu wywalić to gówno do śmietnika…”. Czy ową sentencję można potraktować jako rodzaj recepty na szczęście?

Domeną ludzi, a w szczególności ich „piękniejszej” części, jest rozdzielanie włosa na czworo. Jeśli jest to traktowane w sposób terapeutyczny, wszystko jest w porządku. Sama lubię sobie czasem „poroztrząsać” pewne rzeczy. Jeśli jednak traktujemy tę czynność jako sposób na umartwianie się i wieczne zastanawianie: „co by było gdyby…” jest to niepotrzebne. Zawsze przecież można coś zrobić lepiej, postąpić mądrzej, zachować się godniej. Wypić mniej i dzień później nie mieć kaca. Każda decyzja ma swoje konsekwencje. Raz dobre, innym zaś razem trochę gorsze – tak właśnie napędza się świat. Wyrzucony w górę kamień zawsze spadnie na ziemię, bo na siłę grawitacji nie mamy najmniejszego wpływu. Oczywiście, warto ustalić co jest owym cytowanym „gównem”, bo jeżeli ważną sprawę zawiniemy w sreberko i poczekamy, to po jakimś czasie z pewnością dopadnie nas „gówniany” aromat.

W 2015 roku ukazał się Pani literacki debiut – „Dysonanse i harmonie”. Czytelników ucieszyła także wieść o premierze kolejnej książki „Rozum kontra serce”. Ile czasu przyjdzie nam czekać na kolejną nowość? A może ma Pani całkiem inne plany?

W 2014 roku ukazał się e-book „Dysonanse i harmonie”, wydany właściwie dla rodziny i przyjaciół. Niedoskonały, bez profesjonalnej korekty oraz redakcji. Bardzo pozytywny oddźwięk ze strony moich bliskich zdecydował o tym, że postanowiłam wydać powieść drukiem. Ukazała się ona w 2015 roku. Obie książki trafiły w ręce czytelników w podobnym czasie i obie – ku mojej wielkiej radości – cieszą się doskonałymi recenzjami. Po ukazaniu się „Dysonansów” nie wiedziałam czy mam kupić szampana, czy też włożyć kominiarkę i jedynie opłotkami poruszać się po rodzinnym Choszcznie. Przed premierą „Rozumu” mieszkańcy mojego miasta tłumnie odwiedzali księgarnię, a prowadzący choszczeński, niezwykle klimatyczny, „Pegaz”, Państwo Mińscy, poinformowali mnie, że to właśnie o moje książki czytelnicy pytali najczęściej. Czułą opieką objęła mnie również Biblioteka Miejska w Choszcznie z Panią Dyrektor, Anią Lewicką, na czele. Wtedy zdecydowałam się szampana!

Moja kolejna powieść jest już w trakcie tworzenia. Planuję ją wydać w przyszłym roku. Będzie to książka kończąca trylogię o zwariowanych przyjaciółkach. Główną bohaterką będzie postać znana już z poprzednich powieści, a dalsze losy Anki i Marioli będą w pewnym stopniu tłem dla wydarzeń. Dodam, że trylogię można traktować jako całość lub czytać jako zupełnie osobne historie.

Mariola Mężyk, jedna z głównych bohaterek, prowadzi bloga. Rzadko istnieje możliwość konwersacji z bohaterem literackim, a Pani dała taką możliwość swoim czytelnikom. Z jakim bohaterem chciałaby Pani porozmawiać?

Blog to jeden z moich ciekawszych pomysłów! Mam grono stałych czytelników, z którymi udało mi się szczerze, choć tylko wirtualnie, zaprzyjaźnić. Zdarza się, że w komentarzach rozwija się przezabawna dyskusja. Wszystkich serdecznie zapraszam do odwiedzenia bloga: dysonanseiharmonie.blogspot.com. Ci, którzy znają już Mariolę, mogą tam śledzić jej losy i poznać różne przemyślenia. Pozostali mają okazję ją poznać i przekonać się czy warto sięgnąć po książki. Na blogu najdują się również opisy zabawnych sytuacji, które mnie się przydarzyły. Jest wiele postaci, z którymi chętnie nawiązałabym dialog. Dla przykładu, zapytałabym Hamleta czy ostatecznie lepiej być czy mieć. Od profesora Slughorna starałabym się zdobyć przepis na eliksir szczęścia. Robinsona Crusoe poprosiłabym, by nauczył mnie wypalać gliniane naczynia. Wreszcie, pogratulowałabym Santiago, że taki stary człowiek a wciąż jeszcze może…

Na koniec najważniejsze: co ostatecznie zwycięża – serce czy rozum?

W moim przypadku? Zdecydowanie serce! Jestem osobą bardzo emocjonalną, a przy tym spontaniczną. To niekoniecznie dobra cecha, w szczególności dla osób najbliższych. Trudno za mną trafić. Płaczę, by za chwilę się śmiać. Kocham, choć za moment nienawidzę. Byle co potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Roztrzaskałam już o ściany masę kubków, podarłam kilka koszulek, a „łacinę” opanowałam do perfekcji. Jestem zarazem ogniem i wodą. Nie mam pojęcia czym uciszyć oszalały wybuch. Na szczęście, po kilku minutach sam gaśnie, moje serce milknie zawstydzone, a rozum szepcze: „weź ty się Kupniewska puknij w czółko!”.

Dziękuję za rozmowę.

źródło: kulturaonline.pl