Tomasz Młot: Odpowiednio dorosnąć albo odpowiednio nie dorosnąć

Powieść „Te i Mo” to jedna z ciekawszych pozycji w literaturze młodzieżowej ostatniego czasu, która ukazała się nakładem wydawnictwa Novae Res. O dzieciach, dorosłych, buncie, miłości i Festmordzie rozmawiamy z jej autorem, Tomaszem Młotem.

Mateusz Tofilski: Najpierw chciałbym zapytać o to, dla kogo napisał Pan tę książkę? Czytając „Te i Mo” jasne staje się, że jest to historia wielowymiarowa. Z jednej strony bohaterami są dorastające dzieci, a z drugiej poruszana tematyka jest jak najbardziej uniwersalna. O kim Pan myślał podczas pisania?

Tomasz Młot: Dałem tę książkę do przeczytania bratu. Przeczytał i powiedział – książka jest w porządku, ale dla kogo ją właściwie napisałeś? Odpowiedziałem mu – dla ciebie. Był nieco zdziwiony, bo jeszcze nikt nigdy nie napisał dla niego żadnej książki. Jeśli się tobie podobała – wyjaśniłem – to znaczy że napisałem ją dla ciebie.

Rosyjski pisarz Jerofiejew powiedział kiedyś, że autor jest radiem, które odbiera przepływające fale i przetwarza je na muzykę, w tym wypadku – na tekst. Ta książka jest moją melodią. Możesz jej słuchać razem ze mną, bo zanuciłem ją dla ciebie. Może nie polubisz tego rodzaju muzyki, a może jeszcze kiedyś razem zaśpiewamy. Pisząc, patrzyłem na świat z perspektywy chłopca. Wiecznie zdziwionego, naiwnego chłopca. Pisałem ją dla tych, którzy właśnie w taki nierzeczywisty sposób odbierają rzeczywistość. Nie boją się zdziwienia, niepokoju czy rozterek. Tego rodzaju odbiór nie ma wieku. Nie należy ani do dzieci, ani do dorosłych. Należy do tych, którzy nie boją się pytać. Nawet jeśli wiedzą, że nie dostaną odpowiedzi, na którą liczyli.

Pana książkę można czytać jako wezwanie do zachowania w sobie odrobiny dziecka, może ona też na przykład stanowić pytanie o dobre rodzicielstwo. Jak Pana zdaniem właściwie poprowadzić relację dorosły-dziecko? Jak zostać Przewodnikiem?

Moim zdaniem wszystko się łączy. Zachowanie w sobie dziecka jest nieodłączną częścią dobrego rodzicielstwa. W naszej kulturze przeciwstawia się dorosłość dzieciństwu, nie dostrzegając ciągłości rozwoju. Przedstawia się je jako dwa bardzo różne stany, tak jakby dorosły ze swoimi nawykami, stanem umysłowym i emocjonalnym wziął się  znikąd. Bycie dorosłym daje nam legitymację do zapominania o dzieciństwie albo jego nadmiernego idealizowania. A dzieciństwo to nie jest okres niewinności, tylko codzienna ciężka praca. Jaki masz fundament, taki później postawisz budynek. Wie o tym każdy budowlaniec. Dobry rodzic sięga do swojej przeszłości, by zbudować przyszłość dzieci. Budowa relacji z dzieckiem opiera się na tych samych wartościach, na jakich konstruujemy stosunki z innymi ludźmi. Musisz być uczciwy, prawdomówny, odważny. Nie masz do swojego dziecka szczególnych praw, masz tylko wobec niego szczególne obowiązki. Nie wiem jak zostać Przewodnikiem. Nawet Przewodnicy tego nie wiedzą. Każdy tego może w życiu doświadczyć. Niektórzy na parę minut, inni na parę godzin, a jeszcze inni na całe życie. Musisz być otwarty i uważnym. Będziesz wiedział, kiedy przyjdzie twoja pora.

 

Trzeba „odpowiednio” dorosnąć, żeby napisać taką powieść?

Trzeba odpowiednio dorosnąć albo odpowiednio nie dorosnąć. Trzeba patrzeć i widzieć. Trzeba mówić cicho, ale słuchać głośno. Trzeba potakując zaprzeczać, a zaprzeczając, potakiwać. Jeśli to potrafisz, możesz pisać.

 

Wezwanie do zachowania w sobie odrobiny dziecka jest znane literaturze. Podobnie jak starcie systemu z jednostką. Warto je powtarzać?

Czy warto nawoływać do buntu i starcia z systemem?  Oczywiście. Bunt jest konstruktem człowieka. Daje możliwość dotarcia do granic i ich przekroczenia. Albo poszerzenia. Nie zawsze chodzi o to, by wywrócić świat do góry nogami, ale zawsze, żeby się z nim posiłować. Poczuć swoją krzepę i wartość. Nakarmić swoją dziecięcą część natury nowymi doznaniami. Przecież nawet konserwatyści się buntują. Przeciwko buntowi.

 

Cały tekst jest w pewnym sensie krytyką bezdusznego systemu (Mo chodzi do elitarnej szkoły Przymierze ponad Przeciętnością) i pochwałą indywidualności. Jak to pogodzić z tradycją, wykształceniem, dorosłym życiem?                                                                                                   

Indywidualizm nie jest zaprzeczeniem wykształcenia ani dorosłości. Wręcz przeciwnie – jest ich doskonałym uzupełnieniem. Dostajesz od systemu edukacji przepis na gotowego człowieka. Możesz w szkolnym piecu upiec potrawę tradycyjną. Bezpieczną. Możesz też dorzucić do kotła szczyptę indywidualizmu, wyobraźni, brawury. Moim zdaniem smakuje lepiej.

Jest tu też pełno emocji i fantazji. Jaka jest w tym wszystkim rola wyobraźni?

Wyobraźnia jest jak licencja na bycie Bogiem. Nic nie jest za trudne, żadna góra za wysoka, żadna rzeka za głęboka. Ubierasz emocje w kształty, tworzysz postacie, ożywiasz je. Każesz im mówić rzeczy, które sam bałbyś się powiedzieć, zachowywać się tak, jak zawsze pragnąłeś. Masz za nic konwenanse i konwencje. W swoim świecie to ty rozdajesz karty. A kiedy już wszystko zbudujesz, siódmego dnia uchylasz drzwi i mówisz zapraszam. I cieszysz się, jeśli twój świat spodoba się komuś jeszcze.

 

No i wreszcie mamy miłość. Relację pomiędzy Te i Mo, pomiędzy matką a ojcem i pomiędzy matką a jej siostrą. Która była literacko najtrudniejsza do napisania?  

Relacje między matką a ojcem oraz pomiędzy matką i jej siostrą opierają się na odrzuceniu. To stosunkowo proste. Mówisz – nie kocham cię. I już. To wszystko. Można też powiedzieć – nie mogę cię kochać bo – i chociaż wszystko co powiesz dalej, będziesz kłamstwem, i tak będzie to stosunkowe proste. Z mojej perspektywy najtrudniej opisać było stan uczuć pomiędzy Te i Mo. Ja nawet nie wiem, czy to była miłość. I czy oni jej potrzebowali i szukali. Może to tylko ciekawość i fascynacja odmiennością. Chociaż, z drugiej strony, bardzo bym chciał, żeby Te pokochała Mo. I żeby Mo miał w sobie odwagę na te uczucie. I mądrość. Chciałbym, żeby jego ciekawość zmieniła się w zrozumienie, a zrozumienie w czułość. Zastanawiam się tylko, czy nie wymagam od tego ciągle jeszcze małego chłopca za dużo. Mam nadzieję, że nie.

Świat, w którym żyją Te i Mo jest bardzo oryginalny, w pewnym sensie symboliczny. Festmorda, Smutny Don, wspomniana szkoła. Skąd cały pomysł?

Z obserwacji, skrawków wspomnień, marzeń i wyobrażeń. Z jazdy nocnym autobusem, z gwaru miast, z dworców kolejowych. Z potrzeby zbudowania alternatywnego świata, który będzie się rządził swoimi prawami i zaludnienia go postaciami budzącymi  u czytelnika dobre i złe emocje. W konsekwencji ten wykreowany świat okazał się  niepokojący podobny do  rzeczywistego. Ale w końcu Festmorda przegrał, więc jest nadzieja na szczęśliwy koniec dla obu światów.

 

Ma Pan już jakieś plany literackie na najbliższą przyszłość? Może poznamy nowe historie ze świata Te i Mo?

Zobaczymy, jak spodobają się stare. Nie jest mi łatwo rozstać się z bohaterami, więc na wszelki wypadek jesteśmy w ciągłym kontakcie. Czerwone drzwi na Placu Rzeźniczym skrzypią już cichutko.

źródło: kulturaonline.pl