A zaczyna się trochę tak niewinnie. Szef unika spotkań z tobą, o wszystkich swoich oczekiwaniach i wymaganiach wobec ciebie informuje cię drogą służbową. Obrzydza ci życie, a co najgorsze jego taktyka sprawia, że przez ciebie zatruwa życie współpracownikom – autorka „Smaku mobbingu” wyjaśnia początek tego zjawiska.
Przez 27 lat pracowała w szkole jako nauczycielka. Najpierw uczyła języka rosyjskiego, później niemieckiego. Nigdy nie otrzymała żadnej nagany, wręcz przeciwnie – otrzymała nagrodę Wielkopolskiego Kuratora Oświaty za wybitne osiągnięcia w pracy dydaktyczno-wychowawczej, o którą wystąpiła była dyrektor szkoły, w której pani Krystyna uczyła. I to „była dyrektor” ma tu istotne znaczenie. Bo nowy dyrektor stał się autorem koszmaru, który spotkał nauczycielkę z wieloletnim stażem.
– W październiku otrzymałam nagrodę, a w maju zostałam zwolniona – opowiada Krystyna Andruszkiewicz.
Wszystko zaczęło się po zmianie dyrekcji w szkole. – Od początku było coś nie tak. Mobbing nie przyjmuje formy otwartej agresji, to raczej manipulacja słowna i psychiczna. W moim przypadku chodziło niestety o zawiść i zazdrość, które stały się przyczyną całej fali terroru. Nauczyciele to bardzo trudna grupa zawodowa, w której trudno przyjąć sukces kolegi czy koleżanki z pracy. Taka niestety jest prawda. Zaczęły do mnie docierać głosy, że umniejsza się moją nagrodę, krytykuje się nagle moje metody pracy, ale wtedy się specjalnie tym nie przejmowałam. Niestety na początku grudnia musiałam przejść operację tarczycy, tym samym byłam na miesięcznym zwolnieniu. Po powrocie dowiedziałam się, że zastępująca mnie nauczycielka była częstym gościem w gabinecie dyrektora niezbyt pochlebnie wypowiadając się o mojej pracy, nauczaniu, podejściu do uczniów. „Uważaj na nią” – taki komunikat dostałam. Ale, kto by się przejmował. Wiedziałam, że pracuję dobrze, że z dziećmi nie mam problemu, co mogło źle zadziałać?
A jednak. Po powrocie do szkoły pani Krystyna na własnej skórze odczuła zmiany w atmosferze pracy. Koledzy się od niej odsuwali, unikali jej. Unikał też dyrektor, do czasu, gdy wezwał oczywiście za pośrednictwem sekretarki, nauczycielkę do swojego gabinetu. Tam bez słowa wyjaśnienia podał jej kartkę, długopis i zaczął dyktować, co ma napisać. Kiedy okazało się, że to podanie o zwolnienie z pracy, pani Krystyna poprosiła o wyjaśnienia. – Usłyszałam, że nauczycielka, która miała już prawa emerytalne, stwierdziła, że na emeryturę nie przechodzi, więc ona zostaje, a ze mną dyrektor się żegna.
Można by było podkulić ogon, machnąć ręką, przypłacić całą sytuację depresją i odejść po cichu. Ale kiedy rodzi się w człowieku tak głębokie poczucie niesprawiedliwości, kiedy nie znajduje zrozumienia dla działań, które są nie wiedzieć czemu przeciwko niemu skierowane, to nie można siedzieć cicho. Pani Krystyna wysłała pismo do kuratorium. To oczywiste, że czuła się pokrzywdzona – ona przed emeryturą, zaangażowana nauczycielka nie tylko w nauczanie, ale i w pracę z uczniami po zajęciach, autorka publikacji, nauczyciel nagradzany i co? Nagle z braku rzekomego etatu ma ustąpić miejsca komuś, kto mógłby przejść na emeryturę, a zostaje tylko dlatego, że jej zrobił czarny PR???
Ale wtedy dopiero rozpętało się piekło. Że jak ona mogła uderzyć w dobre imię szkoły, jak mogła napisać donos na dyrektora do kuratorium, jak śmiała na zewnątrz wyjść ze swoimi problemami, Dyrektor szalał, zwołał Nadzwyczajna Radę Pedagogiczną, która miała na celu zrobienie z pani Krystyny potwora, zakałę całego zespołu. Dyrektor nauczycielom podsuwał do podpisu pisma szkalujące nauczycielkę, kazał pisma w podobnym tonie podpisywać uczniom. Chęć zniszczenia człowieka sprawiała, że posuwał się do absurdów. – Podczas rozprawy sądowej, bo sprawa w końcu trafiła do sądu, jedna z nauczycielek tłumaczyła, że owszem podpisała pismo, w którym przedstawiano mnie w jak najgorszym świetle. Tyle tylko, że po pytaniach sądu okazało się, że ta pani nigdy ze mną nie pracowała, przyszła do pracy, kiedy ja już walczyłam o swoje prawa w sądzie. Dyrektor miał jej powiedzieć: „To nic, że pani jej nie zna, jest pani częścią zespołu, musi pani podpisać” – wspomina pani Krystyna.
Wygrała sprawę. Sąd przywrócił ją do pracy, ale musiała wrócić do szkoły, w której potraktowano ją jak przestępcę. – Nigdzie nikt nie chciał mnie zatrudnić, a kto by chciał z taką reputacją, jaka została mi przez dyrektora i grupę przychylnych mu nauczycieli stworzona? Pracowałam do emerytury w szkolnej bibliotece, gdzie dyrektor do końca nie tyle otwarcie, a jednak skutecznie obrzydzał mi pracę. Ale wytrwałam. To nie było łatwe.
Całą rozmowę Krystyny Andruszkiewicz z Ewą Raczyńską przeczytacie na stronie ohme.pl