Artur Urbanowicz wchodzi na rynek mocnym debiutem, który mrozi krew w żyłach. „Gałęziste” to nie tylko opowieść obyczajowa o problemach międzyludzkich. To przede wszystkim zakorzeniona w mitologii słowiańskiej książka o potędze natury i jej pięknie, którego na co dzień nie doceniamy. To piękno, którego można się panicznie bać.
Marta Zagrajek: Pierwszy utwór, który napisałeś, to była mini powieść science-fiction. Czemu nie poszedłeś w tym kierunku w debiutanckiej książce?
Artur Urbanowicz: Wspomnianą opowieść o chłopcu w stalowej masce, który przenosi się w czasie i za pomocą ognistego miecza walczy z cyborgami napisałem dobre dwanaście lat temu. Od tego czasu wiele w moim życiu zdążyło się zmienić. Na przykład to, że na dobre zdążyłem się wkręcić w gatunek horroru pod każdą jego postacią i aktualnie jest mi on najbliższy ze wszystkich. Nie zamykam się jednak wyłącznie na niego. Aktualnie między innymi zbieram materiał do pracy nad trzecią książką i jeszcze nie zdecydowałem się, czy będzie to powieść stricte obyczajowa, czy połączenie kryminału z horrorem, gdyż mam już niemal gotowe pomysły na obydwie historie. Krążą mi też po głowie motywy do powieści sci-fi, do jednej z nich wymyśliłem już nawet zaskakujące zakończenie, ale to na razie melodie przyszłości.
Dlaczego wybrałeś Gałęziste na najistotniejsze miejsce w fabule? Czemu nie jakieś inne jezioro?
Po pierwsze – nazwa. Ciekawa, złowieszcza, tajemnicza i wprowadzająca w odpowiedni nastrój. Po drugie – wygląd jeziorka i jego umiejscowienie. Niemal wszystkie miejsca jakie opisałem w powieści istnieją naprawdę i starałem się je oddać słowem jak najwierniej. Gałęziste także. Już sam początek naszej przygody z tym fragmentem Wigierskiego Parku Narodowego jest efektowny, ponieważ jeszcze przed zagłębieniem się w las wita nas, niczym osobliwy strażnik, potężne, martwe drzewo. Czasem żartuję, że jeżeli Wigierski Park Narodowy kiedykolwiek każe je ściąć, to odpowiedzialnego za to urzędnika chyba zamorduję (śmiech). Potem czeka nas ponad kilometrowa wędrówka przez niesamowicie gęsty, mroczny, fosforyzujący wręcz swoją zielenią las. W miesiącach letnich spacer tym szlakiem należy do średnio przyjemnych, ponieważ zewsząd atakują nas liczne insekty – komary, muszki, kleszcze… No i ta cisza, która po wejściu na pewną polankę przy naszej ścieżce zamienia się w przepełnione wyciem i zawodzeniem echo… W międzyczasie mijamy jeszcze jeziorko Samle Duże, które według pogłosek nie ma dna. I wreszcie docieramy do dania głównego, czyli Gałęzistego. Niesamowite, dzikie, wyludnione miejsce w samym sercu lasu. Ale to nie wszystko. Nie wykluczam, że dodatkowo „coś” mnie na swój sposób do niego przyciągnęło. Już po opublikowaniu książki zaczęli do mnie pisać ludzie, którzy wyjaśnili mi między innymi, skąd pochodzi jego nazwa i jakie inne legendy krążyły w dawnych czasach na temat tego lasu i samego jeziora. I to legendy z elementami przerażającymi i nadprzyrodzonymi. Przypadek? Na razie ich jednak nie zdradzę, ponieważ stanowią bardzo dobry zalążek pod ewentualną przyszłą kontynuację „Gałęzistego”. Powiem tylko tyle – ta ziemia ma o wiele więcej mrocznych tajemnic niż możemy sobie wyobrazić.
Udało Ci się wypracować nietypowe zakończenie w „Gałęzistym”.
Lubię zaskakiwać i być zaskakiwanym. Wychodzę z założenia, że literatura ma pełnić funkcję przede wszystkim rozrywkową. Podobno na odbiór i ogólną ocenę danego dzieła w największej mierze wpływa wrażenie, jakie wywrze ono na nas na samym początku i na samym końcu. Z perspektywy autora dobrze jest więc kończyć powieść mocnym uderzeniem. Konstruowanie tej intrygi sprawiło mi tak ogromną frajdę, że z miejsca obiecałem sobie, że każda moja książka będzie kończyć się dokładnie w taki sposób – fabularnym trzęsieniem ziemi. Nie powiem, że to proste – zaskakiwać też trzeba umieć. Moim zdaniem dobry twister fabularny to taki, przed którym przez całą historię daje się czytelnikowi subtelne sygnały co do takiego rozwiązania, ale w sposób, by kompletnie tego nie zauważył. To wielkie wyzwanie, wymaga niesamowitej ostrożności. Przypomina wręcz pracę sapera. Jeden błąd, jedno zdanie, słowo za dużo i cały trud idzie na marne, a odbiór książki diametralnie się zmienia. Ale sama konstrukcja ma działać według jednej prostej zasady – osadzasz w umyśle odbiorcy jakiś aksjomat, coś z pozoru nienaruszalnego w fabule. Może nim być cecha jakiegoś miejsca, osoby, jej tożsamość. A potem ten fundament burzysz, co skutkuje zrównaniem z ziemią tego, co do tej pory podtrzymywał. Czyli osiągasz cel.
Uwielbiasz horrory. A czego sam się boisz?
To, że uwielbiam horrory nie znaczy, że ich się nie boję! W pracy nad „Gałęzistym”, aby wczuć się w sytuację bohaterów, chciałem w pewnym momencie zafundować sobie samotną noc w lesie, ale niestety starczyło mi odwagi jedynie na godzinny spacer jego ścieżkami w świetle księżyca i to broń Boże nie samotnie. A odchodząc już nieco od mojego debiutu -z racji iż jestem wierzący, najbardziej boję się historii o opętaniach. O ironio – o tym właśnie będzie moja druga powieść! Ponieważ pisałem ją po pracy, wieczorami, bywały momenty, że odstawiałem ją na następny dzień, gdyż moja własna wyobraźnia nie wytrzymywała tego, co… sama stworzyła. Dość ciekawe, zważywszy na fakt, że w książce tej praktycznie nie będzie krwi.
Jak wspominałeś na Fanpage, dark ambient idealnie wpasowuje się w lekturę książek grozy. Ja z kolei czytając mam często naturalne skojarzenia dźwiękowe z różnymi utworami. Czy jest taki, z którym kojarzy Ci się „Gałęziste”?
Zauważyłem kiedyś, że jestem wzrokowcem, nie słuchowcem. Nie oznacza to jednak, że nie inspirowałem się muzyką. Sporą rolę w procesie tworzenia „Gałęzistego” odegrał wspomniany przez Ciebie dark ambient. Czasami muzyka ta gościła w tle, nie za głośno, a ja starałem się oddać jej atmosferze i wtedy pisać. W opowieściach grozy, czy to filmowych, czy książkowych ogromną rolę odgrywa klimat. W filmach jest to prostsze – oddaje się go dobrze dobraną muzyką, jeżeli zaś chodzi o literaturę, możemy operować wyłącznie słowem, co nie znaczy, że nie możemy stosować innych „środków dopingujących”. Dobrym przykładem złowieszczych, „leśnych” dźwięków jest album „Swamps Of Tunguska” artysty Ugasanie. Z kolei z polskim biegunem zimna, jakim w końcu jest Suwalszczyzna, może kojarzyć się zbiór „Call of North” tego samego wykonawcy. W ramach ciekawostki dodam, że przez moment miałem też pomysł, by działać na odbiorcę poprzez zmysł… węchu! Przez jakiś czas naprawdę poważnie szukałem nieszkodliwej substancji, której wdychanie mogłoby wywołać w organizmie człowieka uczucie niepokoju. Wyobrażasz sobie czytanie książki grozy spryskanej czymś takim? Niestety albo stety, takie coś chyba nie istnieje (śmiech).
Złudzenia wzrokowe, przesłyszenia i dopowiedzenie sobie całej sceny – na tym często opiera się nasz strach. Czy w książkach lepiej tworzyć grozę wyobrażoną czy realną?
Wyłącznie wyobrażoną! Zwróciłaś uwagę, że ilekroć w danej historii odkryto już wszystkie karty – kto jest mordercą, gdzie się ukrywa, jak wygląda, duchy to tak naprawdę nie duchy, a coś innego… Słowem – gdy wszystkie pytania mają już swoje odpowiedzi to kompletnie opada już z Ciebie napięcie. Strach to odczucie subiektywne każdego człowieka i rodzi się wyłącznie w jego podświadomości. Boimy się tego, czego nie znamy; tego, o czym nic nie wiemy; tego, co jest dla nas kompletnie nieprzewidywalne. W dobrym dreszczowcu nic nie może być podane na talerzu. Grunt to niepewność, w obliczu której mózg człowieka samoistnie podpowiada mu najgorsze rozwiązania danej historii, zasiewa wątpliwości i wywołuje niepokój. Twórca nie musi już wtedy nic robić. Pracuje wyobraźnia odbiorcy, trzeba jej tylko zapodać odpowiedni bodziec. Tematyka grozy, jak chyba żadna inna, daje ogromne pole do popisu. I to zarówno pisarzowi, jak i czytelnikowi.
Momentami w „Gałęzistym” elementy fantastyczne i rzeczywiste tworzyły oniryczność tekstu. Skąd pomysł takiego przeplatania scenerii?
Gatunek horroru z elementami nadprzyrodzonymi z samej swojej natury podlega tej konwencji literackiej – w końcu ukazuje rzeczy, których przeciętny ludzki umysł nie jest w stanie pojąć. Niekończący się las i słowiańskie demony to rzeczy, które kompletnie przeczą prawom logiki, absurdalne, abstrakcyjne. Zawsze przy ich okazji pojawia się zagwozdka, jak je ukazać, jakich słów użyć, by wywołać w wyobraźni odbiorcy odpowiedni efekt. Moim pomysłem na to była swego rodzaju emocjonalność wszechwiedzącego narratora, zwłaszcza w momentach grozy. Chodziło o to, byś odniosła wrażenie, że historię tę opowiada Ci przyjaciel przy ognisku, a nie zimny, zdający suchą relację automat. W końcu, skoro nawet narrator lęka się rzeczy, które opisuje, to tym bardziej niepokój ten powinien udzielić się również i Tobie. Osobna kwestia to rozwiązania fabularne w „Gałęzistym”, które w niektórych momentach historii wymagały ukazania świata jako rzeczywistości rodem z koszmaru sennego. Mam tu na myśli zwłaszcza jeden z ostatnich rozdziałów z akcją w lesie. W tym wypadku forma musiała więc iść w parze z treścią.
Gratuluję filmu promującego książkę. Czy pomysł na tę strategię marketingową był Twój, czy wydawnictwa?
Zarówno pomysł, jak i wykonanie było moje. Nie siedzę bezczynnie, nie czekam na cud, działam dwutorowo z wydawnictwem i sam robię co mogę, by jak najwięcej osób dowiedziało się o książce. Moją maksymą życiową jest branie spraw w swoje ręce. Bardzo dużo pracuję u podstaw, by kreatywnie nie tylko pisać, ale też i promować, stąd pomysł na zwiastun filmowy, który zrealizowaliśmy razem z moimi artystycznie usposobionymi przyjaciółmi. Nie lekceważę żadnego sygnału o zainteresowaniu książką i chęci jej przeczytania i gdy takowy zauważę, staram się ułatwić potencjalnemu czytelnikowi do niej dostęp, a nierzadko nawet sam mu ją dostarczam! To nie wszystko – specyficzna, niemająca za wiele wspólnego z typową zajawką forma tekstu na tył okładki to również mój pomysł, podobnie jak motyw ukrzyżowania na drzewie, który możemy zobaczyć na ilustracji z przodu książki. Symbol ten perfekcyjnie oddaje główny problem moralny poruszony w powieści, a jednocześnie jest wiernym oddaniem jednej ze scen, która… z ukrzyżowaniem nie ma nic wspólnego! Upiekliśmy więc za jego pomocą dwie pieczenie na jednym ogniu. Postawiłem też na określoną strategię prowadzenia fanpage’a książki na facebooku. Podkreślam – fanpage’a książki, a nie autora. Wychodzę z założenia, że to dzieło jest w całym tym bałaganie najważniejsze, a nie moja osoba, więc ten, kto tam wejdzie, znajdzie materiały niemal wyłącznie dotyczące opisanej w „Gałęzistym” historii – ilustracje, zdjęcia, filmy, krótkie teksty, ciekawostki i tak dalej. Nie będzie ani informacji o wynikach sprzedaży, ani chwalenia się pozytywnymi recenzjami, których notabene jest sporo. Moim zdaniem czytelników to nie interesuje. A już tym bardziej tych, którzy książkę posiadają i ją przeczytali.
Na swoim spotkaniu autorskim powiedziałeś, że w Wielkanoc nie można pływać po Wigrach, czemu?
To proste – tak zarządziły władze Wigierskiego Parku Narodowego. Pływanie po tym jeziorze przed pierwszym maja tak naprawdę jest zabronione i ma to związek z lęgiem ptaków. Jest to mała niezgodność z rzeczywistością w fabule, w której bohaterowie żeglują po Wigrach pod koniec kwietnia z poznanym w Suwałkach mężczyzną. Było to jednak absolutnie konieczne, chociażby po to, by Karolina i Tomek mogli na własne oczy zobaczyć diabelski odcisk szponiastej stopy na wyspie Kamień.
Wiem, że inspirowałeś się powieściami Stefana Dardy. Czy w ten sposób chciałeś zachęcić do odwiedzenia Suwalszczyzny? Przyznam, że powieść grozy może jednocześnie rozbudzić wyobraźnię czytelnika w zupełnie inną stronę 😉
Twórczość pana Dardy zainspirowała mnie w sposób następujący: powieść grozy plus Suwalszczyzna, plus duży nacisk na podkreślenie jej walorów krajobrazowych. Taki był właśnie pierwszy szkielet „Gałęzistego”. Po przeczytaniu „Słonecznej Doliny” tego autora, w której opisuje malowniczą krainę na Roztoczu, ja, jako czytelnik nabrałem wielkiej ochoty na zobaczenie tych miejsc na żywo i wcale nie odstraszyło mnie to, że dowiedziałem się o nich z powieści grozy. Bliska mi Suwalszczyzna to równie piękna i tajemnicza ziemia, więc moim pośrednim celem w „Gałęzistym” była także jej promocja. I już docierają do mnie sygnały, że to działa! Na przykład – niektórzy już organizują sobie wycieczki rowerowe śladami bohaterów. W tym miejscu warto też wspomnieć o dygresjach w książce, które przypominają fragmenty z przewodników po Suwalskim Parku Krajobrazowym czy Wigierskim Parku Narodowym. Niech nie zwiodą one jednak czytelnika – także i one zawierają bardzo istotne dla fabuły szczegóły, dosłownie pojedyncze zdania, wzmianki ukryte gdzieś w akapicie. Powiem tylko tyle, że przykładowo fakt opisania historii Góry Zamkowej przy jednoczesnym braku podobnej notki na temat wiaduktów w Stańczykach nie jest żadnym niedopatrzeniem, a celowym działaniem.
Kiedy planujesz premierę następnej książki?
Mam nadzieję, że stanie się to już w październiku, na targach książki w Krakowie, po wygraniu przeze mnie konkursu wydawnictwa Novae Res na literacki debiut roku (śmiech). Konkurencja na pewno będzie ostra, ale wierzę, że się uda. Niech wygra lepszy. „Grzesznik” jest już ukończony jeżeli chodzi o treść, aktualnie dopieszczam jedynie jego formę i będę to robić tak długo aż uznam, że w stu procentach mi się podoba. Jestem wobec siebie bardzo krytyczny. Mój perfekcjonizm pod tym względem jest chorobą, ale pozytywną – dzięki temu mam pewność, że daję czytelnikom najlepszą rzecz, jaką mogłem w danym momencie stworzyć. Sama książka to dość niespotykane połączenie – powieść gangsterska w polskim wydaniu w stylu klasycznych filmów takich jak „Pulp Fiction”, „Kasyno” czy „Chłopcy z Ferajny” z dużą dawką ciętego, typowo męskiego humoru i… horror jednocześnie. Będzie strasznie, będzie zabawnie, będą bardzo ciekawe dialogi, będzie dużo symboliki, będzie sporo wiedzy na temat opętań, chorób psychicznych, czytania języka ciała i technik wywierania wpływu; będą wyraziste postacie, będzie fascynujący czarny charakter oraz tradycyjnie trzęsienie ziemi na końcu. A miejsce akcji – oczywiście Suwałki!
Wywiad został opublikowany na blogu Żukoteka.