W książce „Trup na trzepaku” zawiera się wszystko: niewiarygodna i komiczna zagadka kryminalna, nieplanowana miłość, czarujący mężczyźni, egzotyczne krajobrazy, zabawne sytuacje, a przede wszystkim KRZEPIĄCA SIŁA BABSKIEJ PRZYJAŹNI. Wywiad z Konstancją Nowicką przeprowadziła recenzentka Przepisów na widelcu.

 

Skąd pomysł na napisanie książki?

Pomysł po głowie krążył od zawsze, zawsze lubiłam czytać i pisać tylko… nie było oddechu w życiu na tyle, żeby do pisania oczyścić głowę i nadać myślom słowa. Nastał oddech – druga ciąża, drugi macierzyński – najcudowniejszy czas w życiu. Można się dziwić – wiem że czasami urlop macierzyński nie ma nic wspólnego z “urlopem” – powinien się raczej nazywać “ciężkie dwudziestoczterogodzinne prace fizyczne i umysłowe – płacy brak”. Jednak u mnie tym razem było inaczej. Moje przejęcie i przerażenie macierzyńskimi sprawami było mniejsze i samo to dawało dużo spokoju i luzu. Poza tym jestem lekarzem, gorzej – jestem lekarzem w Polsce – jesteśmy przez lata dostrojeni do pracy w niedoczasie, rozdwajania się i bycia w kilku miejscach na raz i nagle – czas mi się pojawił – oj nie byłabym sobą gdybym go nie wykorzystała! Tak właśnie z drugim dzieckiem narodziła się pierwsza moja książka.

Dlaczego właśnie ten gatunek: lekki kryminał w połączeniu z powieścią obyczajową o pięknej przyjaźni?

Gatunek wybrałam, bo taki lubię najbardziej, jest mi najbliższy. Poza tym pisałam dla siebie – dla przyjemności pisania, nie myśląc nawet czy skończę pisać, a co dopiero czy książkę wydam. W sumie tak się rozpisałam, bo sama byłam ciekawa zakończenia zagadki.

Jak spędza Pani wolny czas? (Pomijam oczywiście pisanie książek:)

Mam chyba za dużo hobby, ale jeśli zostawić mi odrobię wolnego czasu na pewno wymyśle jakieś następne. Uwielbiam pływać i jeździć konno – pasja i misja pomagania tym zwierzętom towarzyszyła mi od zawsze. Poza tym podróżuję na ile finanse pozwolą. Poznawanie, zwiedzanie nowych miejsc ładuje moje akumulatory, rodzinnie – ponieważ mam męża, dwoje dzieci, psa i kota – uwielbiamy rajdy terenowe (z tego miejsca pozdrawiam wszystkich na czterech łapach, na pewno opowiem o was w następnej książce). Poza tym jeżdżę na nartach, biegam, no i namiętnie leniuchuję z książką na plaży, o ile znajdę na to pięć minut oczywiście i plażę, bo książkę mam ze sobą zawsze i wszędzie.

W Pani powieści bardzo zafascynowała mnie onomastyka. Proszę powiedzieć dlaczego tak naprawdę tylko Antonina i przez chwilę Bizon oraz inspektor Boski- Męski występują pod swoimi prawdziwymi imionami, a reszta bohaterów zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych nosi bardzo ciekawe pseudonimy?

Nie wiem. Tak przyszło mi do głowy po wyobrażeniu sobie postaci, pasowało i zostało. To chyba też rodzaj odsapki od zbyt dokładnego nazywania rzeczy, w moim zawodzie pewien rodzaj słownictwa i olbrzymia dokładność jest koniecznością, chciałam zrobić coś zupełnie innego. Onomastyka to też taki nawyk ze studiów – bywało ciężko, bywało dużo materiałów, było pierwsze zetknięcie z ciężko chorymi osobami, dziećmi, byli cudowni nauczyciele byli też hmmm mniej cudowni, nadawanie ludziom i rzeczom własnych synonimów pomagało, tworzyło tarczę, wypełniało brak elementu kreacji. Stąd też wśród wielu innych cystofiks – nie polecam sprawdzania czymże jest naprawdę.

Muszę się przyznać, że ogromnie zachwyciła mnie Bazylia. Jej doświadczenia są mi zupełnie obce, nie jestem matką, ale to co ta kobieta wyczynia, jak świetnie radzi sobie z trójką dzieci, jaką jest mistrzynią logistyki wpędziło mnie w osłupienie i niekłamany zachwyt. Czy Bazylia to Pani alter-ego? Czy jej doświadczenia zna Pani z autopsji?

Oj doświadczenia zdecydowanie z autopsji, a jako że dzieci rosną wór moich doświadczeń również się powiększa, często o zupełnie mi do tej pory nie znane uczucia, sytuacje i pomysły, a dziecięca wyobraźnia nie zna granic. I to nie jest slogan ani po prostu mdłe stwierdzenie, to jest groźba. Tak na prawdę w każdej z moich postaci jest odrobina mnie – moje alter- ego, odrobina życia, odrobina znajomych, przyjaciół i szczypta imaginacji , tak je pięknie zmiksowałam, a one potem mnie zaskoczyły i zaczęły sobie same żyć własnym życiem w tej książce, niejednokrotnie mnie zaskakując.

Równie mocno zachwycił mnie obraz małżeństwa Bazylii. To małżeństwo wręcz idealne i super zorganizowane. Czy nie kusiło Pani, żeby tego męża tak trochę zepsuć? Dorobić mu na boku jakąś kochankę albo wyposażyć w jakąś inną wadę?

Hmm niezły pomysł, może zepsuję go nieco w kolejnej książce? Choć ten mąż to też trochę z autopsji i proszę mi wierzyć, że jego zdecydowaną wadą jest posiadanie miliona zawsze bezwzględnie potrzebnych sprzętów elektronicznych niezrozumiałej konstrukcji, o której bez przerwy opowiada oraz niepewnym czasie i miejscu ich ataku – za to cel jest zwykle jasny i zwala żonę z nóg.

 

 

Wywiad pochodzi z przepisynawidelcu.blogspot.com