Na literackie salony weszła jak burza i od razu zdobyła serca czytelników! We wrześniu w księgarniach ukaże się kolejna książka Magdaleny Knedler. „Klamki i Dzwonki” to powieść obyczajowa z wątkiem sensacyjnym i romansowym.

Najpierw był debiut „Pan Darcy nie żyje” – powieść nawiązująca do twórczości słynnej Jane Austen, potem trylogia kryminalna „Nic oprócz”, a równolegle z nimi ambitna i głęboko refleksyjna „Winda”, teraz czas na najnowszą książkę – „Klamki i Dzwonki”.

Twoja twórczość to istna hybryda gatunkowa. Skąd się to bierze? Szukasz swojego miejsca w literaturze?

Magdalena Knedler: Oczywiście, że szukam. Obawiam się, co będzie, kiedy je znajdę. Szukanie zawsze prowokuje człowieka do wzmożonego wysiłku, stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej, rzucania sobie nowych wyzwań. Zadajesz sobie pytanie  – co by było, gdybym spróbowała tego? I oczywiście nie odpowiesz na nie, dopóki nie spróbujesz. Takie sposoby poszukiwania własnej drogi nie zawsze kończą się sukcesem, ale z pewnością pomagają unikać pokusy, by pójść na łatwiznę. U mnie literacka różnorodność gatunkowa może wynikać również z tego, że sama jestem typem czytelnika, który nie ogranicza się do jednego gatunku. Powiem więcej – czytam wszystko. Choć oczywiście mam swoje ulubione konwencje i motywy.

Co cenisz najbardziej?



Najwyżej chyba cenię gatunkowe hybrydy i bardzo mnie zawsze irytują wszelkie próby klasyfikowania i szufladkowania literatury. Przerobiliśmy postmodernizm i nawoływanie do zachowania czystości gatunkowej uważam za nieco anachroniczne. Oczywiście rozumiem, że książka jest także produktem i trzeba z nią trafić do konkretnego grona odbiorców. Trzeba ją umieścić na opatrzonej odpowiednią etykietką półce. Dlatego nie jest mi łatwo jako autorce. Wciąż brzęczy mi w uszach cytat z Carlosa Fuentesa, jednego z moich ulubionych pisarzy. „Nie klasyfikuj mnie, czytaj mnie. Jestem pisarzem, nie gatunkiem”.

Poruszanie się w granicach tej samej konwencji lub nawet kontynuowanie przez lata jednej serii wydawniczej musi jednak wiele spraw ułatwiać. Przede wszystkim pozyskanie szerokiego grona czytelników, którzy lubią to, co znane.



Zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Mam jednak nadzieję, że trafię na takich czytelników, którzy nie ograniczają się do jednej konwencji. Odbiorców otwartych, ciekawych, chętnych do tego, by wychodzić poza schematy, jest coraz więcej. Bardzo mnie to cieszy. Trzymanie się jednego gatunku lub jednej serii wydawniczej jest dla mnie porównywalne z sytuacją aktora, który przez całe życie gra w jednym serialu lub na przykład tylko w filmach sensacyjnych. Jest wielu takich pisarzy, którzy poruszają się w różnych konwencjach. Jak choćby Arturo Perez Reverte, który ma na swoim koncie między innymi i serię powieści historycznych o kapitanie Alatriste, i kryminał z kluczem – „Szachownicę flamandzką”, i powieść przygodowo-psychologiczną o poszukiwaniu zatopionych skarbów – „Cmentarzysko bezimiennych statków”, i horror – „Klub Dumas”.  Jak widać da się 

W takim razie o czym są „Klamki i dzwonki” i czemu Twoim zdaniem warto je przeczytać?

„Klamki i dzwonki” to książka bardzo dla mnie ważna. Moja pierwsza powieść obyczajowa, której akcja toczy się w całości w moim rodzinnym Wrocławiu. Każde z opisanych w niej miejsc wiąże się dla mnie z jakimiś wspomnieniami. Jest to przede wszystkim opowieść o miłości, ale nie do końca romans. Raczej historia ludzi, którzy uczą się kochać, dojrzewają do odpowiedzialności za drugiego człowieka. Bo przecież miłość zawsze jest z tą odpowiedzialnością związana. To także opowieść o dorastaniu, a raczej o próbie dorastania – może nawet o tym, że w głębi serca zawsze pozostajemy dziećmi, które boją się wchodzić w związki, podejmować samodzielne decyzje i ponosić ich konsekwencje. To narracja o uwikłaniu w społeczno-zawodowo-rodzinne relacje, powieść o śmierci i o zaczynaniu życia od nowa, o tym, że „love isn’t always on time”, jak głosi tekst jednej z popularnych piosenek. Chwilami jest chyba nawet zabawnie…

Jesteś nietypową osobą. Bardzo poukładaną, a jednocześnie niepozbawioną fantazji. Codziennie wstajesz o 4.55. Skąd wziął się taki zwyczaj?

Jaka 4:55? Wstaję o 5:11! Druga opcja to 5:28. Z moim poukładaniem to bym jednak nie przesadzała. Ostatnio przeczytałam ciekawy artykuł o tym, że najinteligentniejsi ludzie są bałaganiarzami, mało śpią i dużo przeklinają – tego się będę trzymała 🙂 Jestem poukładana w kwestiach zawodowych – zawsze robię wszystko na czas, narzucam sobie dyscyplinę, sama siebie kontroluję. A tak ogólnie, w życiu? Nie za bardzo. Jeśli mam do wyboru posprzątać w domu i ugotować obiad lub zrobić z moją córką kolaż i powycinać psy z gazety, to zawsze wybiorę to drugie…

A skąd się wzięła ta 5:11?



Kiedyś wstawałam o 5:10, ale pewnego razu przyszła mi do głowy absurdalna myśl: „jeszcze minutkę”. No przecież jestem poważnym człowiekiem! Minutka to minutka. Tak została 5:11. Nie, nie zasiadam od razu do pracy. Jestem typem człowieka, który potrzebuje dużo czasu, żeby się obudzić, toteż po przebudzeniu snuję się po domu z kubkiem kawy i nie robię nic produktywnego. Ale oczywiście myślę, więc zdarza się, że o tej dziwnej godzinie, kiedy jest cicho, spokojnie, nierzadko ciemno – przychodzą mi do głowy pomysły na nowe fabuły.

Jesteś przyjaciółką Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, jednej z najpopularniejszych pisarek literatury kobiecej w Polsce, która również związana jest z wydawnictwem Novae Res. Czy taka przyjaźń pomaga czy przeszkadza w osiąganiu sukcesów?

Agnieszka zachęciła mnie do pisania, więc jak mogłabym powiedzieć, że taka przyjaźń mi w czymś przeszkadza? Współpracowałyśmy przy portalu Czytajmy Polskich Autorów – Agnieszka jest jego szefową, a ja pisałam recenzje. Zwróciła uwagę na to, że dobrze mi ta robota idzie i wsparła mnie swoim doświadczeniem. Pomyślałam, że może moje marzenia o pisaniu nie są tak do końca głupie i coś z tym da się zrobić. Agnieszka i ja jesteśmy na różnych etapach rozwoju twórczości – ona ma na swoim koncie wiele publikacji, szerokie grono odbiorców i tkwi w branży od kilku lat. Ja dopiero zaczynam. Myślę, że dobrze nam się ta znajomość rozwija. Każdy, kto widział nas razem (lub słyszał) musi to potwierdzić. Bardzo lubię też Martę Reich i Saszę Hady, młode autorki powieści kryminalnych, z którymi podtrzymuję sympatyczne kontakty. Takie relacje są dla mnie ważne. Pisanie bywa niewdzięczne i dobrze czasem porozmawiać z kimś, kto zna temat od podszewki.

Jakie są Twoje dalsze plany pisarskie?

Plany są ambitne. Niechaj to będzie niespodzianka . Zdradzę tylko, że oprócz 3 tomu trylogii „Nic oprócz…” planujemy z wydawnictwem Novae Res powieść obyczajowo-historyczną z tajemnicą z przeszłości, zbrodnią, litewskim dworkiem i Syberią w tle. Teraz pracuję nad kolejną powieścią dla tej oficyny, ponieważ związałam się z nią długoterminowym kontraktem. Nie zdradzę jednak, co to będzie, bo trudno mi się mówi o projektach świeżych, dopiero nadgryzionych. Z pewnością jednak postaram się znowu Was zaskoczyć…

KSIĄŻKA DOSTĘPNA BĘDZIE W DOBRYCH KSIĘGARNIACH I SALONACH EMPIK

 

 

źródło: charaktery.eu/artykul/magdalena-knedler-dziewczyna-ktora-igra-z-konwencjami