w_labiryncie_obleduJolanta Kosowska, lekarka, która pokochała pisarstwo

Czy zawód lekarza i pracę w szpitalu można pogodzić z pasją do pisania książek? Jak najbardziej! Udowodniła to Jolanta Kosowska. Podczas rozmowy podała nam receptę jak znaleźć czas na jedno i drugie.

Sandra Uryzaj:  Czy trudno pogodzić pracę zawodową z hobby, jakim jest pisarstwo? Kiedy wyobrażamy sobie statystycznego lekarza, odnosimy wrażenie, że on nigdy nie ma na nic czasu, bo wiecznie jest zapracowany. Skąd u Pani pomysł na pisanie książek?

Jolanta Kosowska : W moim przypadku te dwa zajęcie uzupełniają się. Obu potrzebuję do życia jak powietrza. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy zaczęłam pisać.  Miałam ciężki dyżur, w trakcie którego musiałam stwierdzić zgon osiemnastoletniego samobójcy, który powiesił się na haku od lampy, podczas gdy jego rodzice spali w pokoju obok. Wróciłam do domu, na dworze padał deszcz, świat wydawał się rozmyty i zapłakany, a we mnie wszystko krzyczało. W mojej głowie rozszalała się burza uświadomionych i nieuświadomionych emocji, racjonalnych i pozbawionych sensu uczuć, żal do całego świata i do Pana Boga, bezsilność  i złość, bunt i rozpacz. Pomyślałam sobie, że mam gdzieś ten mój piękny zawód, ten biały fartuch i czyste ręce… Że nie potrzebuję takich emocji. Zamarzył mi się świat spokojny, poukładany, pełen ciepła i uczuć, daleki od chorób, bólu, cierpienia i śmierci. Nie mogłam zasnąć. Usiadłam przy biurku i spróbowałam przelać to, co czułam, na papier… Pomogło. Zaczęłam pisać tylko dla siebie.  Powieści lądowały  na dnie szuflady. To było takie antidotum na wszelkie zło. Taka odskocznia od codzienności. Po kilku latach odważyłam się pokazać światu swoją pierwszą książkę. Pisaniu towarzyszą emocje. Moim zdaniem, w życiu najważniejsze są emocje. Ja odpoczywam, pisząc, odpoczywam, wymyślając fabułę, cieszę się jak dziecko, stwarzając swoich bohaterów.

Bohaterami Pani powieści są przeważnie mężczyźni. Czy nie byłoby łatwiej pisać Pani z punktu widzenia kobiety? Zwłaszcza że Pani książki przepełnione są emocjami oraz licznymi zachwytami nad pięknem, o które nie podejrzewamy przeciętnego faceta.

To niezupełnie tak. Niepamięć składa się z dwóch części. W jednej narratorem jest mężczyzna, w drugiej kobieta, w Deja vu kobiecy  punkt  widzenia przedstawiają „Pamiętniki Ani”, a w Nie ma nieba – opowiadania Karoliny.  Próbuję spojrzeć na świat z dwóch różnych punktów widzenia.

W ramach  pracy zawodowej prowadzę psychoterapię. W grupie moich pacjentów przeważają mężczyźni. Chcąc im pomóc, muszę  próbować rozumieć i myśleć jak oni. Nie wszyscy mężczyźni to macho. Może i dobrze…

Jaką część siebie włożyła Pani w tworzonych bohaterów? Ile jest w nich z Jolanty Kosowskiej i jej kolegów po fachu? Jak często własne życie przelewa Pani na papier? W której z książek odnajdziemy najwięcej wątków autobiograficznych?

W tworzonych bohaterach jest dużo ze mnie, chociaż żaden z nich nie jest mną. Na kartkach powieści można znaleźć sporo prawdy o środowisku medycznym. Gdzieś tam pomiędzy losami bohaterów moich książek przewijają się fragmenty rzeczywistych przeżyć lekarzy i pacjentów, fragmenty historii, których autorem było życie.

Najwięcej wątków autobiograficznych jest w powieści Nie ma nieba. To bardzo osobista powieść.  Jej bohaterzy są mi bliscy. Ich rozterki są moimi.  Rozumiem ich problemy i frustracje. Ukryłam się za ich plecami w tej powieści.  Każdy, kto zna mnie choć odrobinę,  spotka mnie na wielu stronach tej książki. Kiedy zaczynałam pisać Nie ma nieba,  próbowałam przekonać samą siebie, jak bardzo nie nadaję się do zawodu, który wykonuję. Skończyłam powieść, moi bohaterowie odeszli z zawodu, a ja nadal jestem lekarzem.  Nie potrafiłabym żyć bez pacjentów.

Dużo w Pani powieściach obyczajowości i pewnej nostalgii – takich zwykłych, ludzkich problemów, o których nie zawsze mówimy głośno. Z drugiej strony w Pani książkach znajduje się też pewne ziarenko magii, coś, co daje nam nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Takie połączenie sprawia, że w trakcie lektury mamy wrażenie, iż zagłębiamy się w baśń osadzoną we współczesnych realiach. Czy ten efekt był zamierzony? Może jest Pani niepoprawną romantyczką i wyszło tak mimochodem?

Może i jestem po części niepoprawną romantyczką, ale myślę, że nie tylko ja tęsknię za burzą  uczuć i emocji, za światem, gdzie czarne ma odwagę być czarnym, a białe nie boi się być białym, gdzie nie ma jednostajnej, poprawnej i zimnej szarości. Coraz częściej mam wrażenie, że przyszło nam żyć w  czasach pozornie pozbawionych emocji, w ugładzonej rzeczywistości, pełnej standardowych, od dzieciństwa wyuczonych schematów zachowań, w świecie, w którym planuje się nawet spontaniczność, w świecie wyuczonych serdecznych powitań  i równie serdecznych pożegnań, automatycznie rozdawanych uśmiechów… Zimna poprawność coraz częściej oddziela nas grubym murem  od drugiego człowieka. Wszystkie wartości są dokładnie wycenione  i  przeliczone na pieniądze. Otacza nas dobrze wyważona obojętność, która  ma zastąpić  wszelkie emocje i uczucia. Rządzi nami chęć osiągnięcia  sukcesu  za wszelką cenę… A tu raptem burza uczuć, emocji, przyjaźń, miłość… Mnóstwo uczuć, o których marzymy, a do których często trudno nam się przyznać. Może trochę dlatego moje powieści są jak baśnie osadzone we współczesnych realiach.
5.    Mieszka Pani za granicą, dlaczego więc wydaje Pani powieści właśnie w Polsce? Czy to kwestia języka, którego Pani używa w trakcie pisania? Czy może raczej pewne emocje oraz idee można wyrazić tylko w swoim ojczystym języku? Ten inny zawsze pozostanie dla nas obcym itd. Bo nie wierzę, że jest to kwestia finansowa. Pisarze w Polsce od lat skarżą się na niskie dochody, jakie przynosi im działalność literacka.

Moim zdaniem pewne myśli i idee można  wyrazić tylko w swoim ojczystym języku. Kiedy piszę w obcym języku, to tekst wydaje mi się czarno-biały, płaski, pozbawiony półcieni i niedopowiedzeń.  Niby ten sam, ale jego wymowa jest kompletnie inna. Przed trzema laty w ramach „Happeningu Kultury Polskiej” w Dreźnie prezentowane był fragmenty Deja vu po polsku i po niemiecku.

Tłumaczenia były doskonałe, ale nie brzmiało to tak samo. Każdy język rządzi się swoimi prawami, każdy żyje według własnych zasad. Kiedy tekstem zaczyna rządzić obca gramatyka, a polskie zwroty zastępowane są obcymi idiomami, to jego odbiór jest zupełnie inny. Dotyczy to chyba wszystkich języków. Obcojęzycznych pisarzy  wolę czytać w oryginale.

Co o Pani działalności sądzi rodzina, współpracownicy i pacjenci? Zdarzyło się kiedyś, żeby któryś z nich poprosił o autograf albo chciał porozmawiać z Panią o literaturze?

Zdarzają się pacjenci, którzy po raz pierwszy  trafiają do mojego gabinetu tylko dlatego, że przeczytali którąś z moich książek. Wiele razy w gabinecie podpisywałam przywiezione z Polski książki. Mam niemieckiego pacjenta, poetę, który przychodzi do mnie nie po medyczną poradę, lecz po to, żeby porozmawiać o literaturze. Rodzina wspiera mnie jak tylko może. Współpracownicy  natomiast obawiają się, że być może kiedyś odejdę, że rzucę praktykę, że wybiorę literaturę.

Z tego, co kojarzę, przeprowadziła Pani ankietę wśród czytelników, z której wynika, że ich ulubioną książką pozostaje powieść Nie ma nieba. Czy to właśnie to dzieło z którego jest Pani najbardziej dumna? To w nie włożyła Pani najwięcej serca?

Lubię wszystkie moje książki. Każdą za coś innego. Wszystkie są dla mnie równie ważne, każda na swój sposób.  Niepamięć była debiutem. Już  choćby z  tego  powodu  ma   stałe miejsce w moim sercu. Deja vu rozgrywa się w mojej ukochanej Wenecji.  Niemoralna gra wiedzie do bliskiej memu sercu Saksonii. Nie ma nieba jest bardzo osobistą powieścią. W labiryncie obłędu to swoisty przełom w mojej twórczości.  Tak naprawdę to lubię wszystkie moje powieści. Nie potrafiłabym żadnej z nich wyróżnić.

Do tej pory ukazały się cztery Pani powieści. Czy mogłaby Pani zdradzić coś więcej o książce, która dopiero jest w przygotowaniu? Podobno po raz kolejny będziemy mieli okazję przenieść się do świata lekarzy i ich życiowych dramatów.

No niezupełnie, choć tematyka ociera się o medycynę. Nie przeniesiemy się do  świata lekarzy i nie będzie żadnych życiowych dramatów. To całkiem coś innego. Powieść nosi tytuł W labiryncie obłędu. To  kryminał  ze szczyptą  psychologii  i pewną  dawką erotyzmu. Głównym bohaterem jest szalony, stosujący niekonwencjonalne metody leczenia psychoterapeuta. Akcja powieści rozgrywa się w Toskanii. Moja dwudziestoletnia córka powiedziała  „woohoo!”. Moja mama była zaskoczona. Ja przez chwilę miałam ochotę  ukryć się pod  jakimś pseudonimem literackim. Bardzo ciekawa jestem reakcji czytelników.

Chciałaby Pani zostać zawodową pisarką? Utrzymywać się wyłącznie dzięki swoim literackim zdolnościom? Przenieść się w przysłowiowe Bieszczady i w spokoju tworzyć kolejne dzieła? Wiele osób, które rozpoczyna swoją przygodę z pisarstwem, marzy właśnie o czymś takim.

Czasami. Szczególnie kiedy jestem bardzo zmęczona. Wtedy marzę o samotnie stojącym domu na szczycie wzgórza w Toskanii, zielonych bezkresnych przestrzeniach, ciszy, spokoju… Marzy mi się czas, który nagle  zwalnia,  myśli, które zaczynają biec swobodnie… Marzy mi się czas na  spokojne tworzenie kolejnej powieści.  Trwa to krótką chwilę, bo już po paru godzinach wiem, że brakowałoby mi moich pacjentów.

Poza pisaniem uwielbia pani podróże. Która część świata jest tą ukochaną? Gdzie chciałaby Pani pojechać w przyszłości? Czy to właśnie nowe miejsca przynoszą inspirację oraz energię do dalszej pracy?

Bardzo lubię podróżować.  Kocham Europę. W pewnym sensie moje życie biegnie od jednej do drugiej książki i od jednej do drugiej podróży. Każda z moich powieści wiedzie gdzie indziej. Akcja Niepamięci w dużej mierze rozgrywa się w Chorwacji. Deja vu prowadzi do Wenecji. Niemoralna gra zaprasza czytelników do Saksonii. Nie ma nieba zabiera w podróż w Dolomity. Akcja najnowszej powieści – W labiryncie obłędu  – rozgrywa się w Toskanii… Lubię bywać gdzieś wiele razy, poczuć się gdzieś jak u siebie w domu. Poznać historię, kulturę, język, obyczaje, ludzi… Mieć tam przyjaciół i znajomych… Bywam często w Chorwacji, we Włoszech, w Grecji… Na stałe mieszkam w Saksonii. Pewnie powinnam marzyć o podróży dookoła świata, ale nie marzę. Jest jeszcze wiele miejsc w Europie, w których chcę się poczuć jak w domu.

źródło: kulturaonline.pl