Przemysław Kłosowicz pochodzi z gminy Jedlicze, obecnie mieszka wraz ze swoim adoptowanym kotem w Krakowie. Ukończył pedagogikę społeczno-opiekuńczą na Uniwersytecie Jagiellońskim. „Zdobywcy oddechu” to jego literacki debiut.
„Skoro miłość to tylko chemia, dlaczego wciąż nie mogę oczyścić się z toksyn? Potrzebuję detoksu albo chociaż czułego antidotum.”
Trzech bohaterów, trzy różne wątki, jedno spojrzenie na świat. Poznajemy Wiktora, niespełnionego pisarza, wykładowcę i ojca. Syn Wiktora jest dorosłym dzieckiem z zespołem Downa, a sam bohater cierpi na depresje. Następnie mamy Piotra, który wciąż szuka swojego ukochanego. Obecnie przeżywa bolesne rozstanie i ucieka ze wsi do dużego miasta. Na koniec przedstawiam losy Zbigniewa, któremu marzy się wielka miłość, choć lat mu nie ubywa, wręcz przeciwnie. Czas pędzi, a on nie może sobie z nim i jego skutkami poradzić. Boi się, że już nigdy w życiu nie zazna prawdziwego uczucia.
„Serce pęka nie tylko z bólu, także dlatego, że jest zbyt pękate. Tak przepełnione miłością, aż do granic, najwidoczniej niemożliwości. Odszedłeś do kogoś, kto umiał kochać. Także siebie.”
Nie jest to typowa książka z ciekawą fabułą, akcją i bohaterami głównymi, którzy wchodzą w różne interakcje z innymi ludźmi. Autor skupia się na Wiktorze, Piotrze i Zbigniewie, to oni są jedynym wątkiem. Poznajemy ich przemyślenia, refleksje na temat życia i jego „uroków”. Lektura jest pełna opisów, z reguły tych pesymistycznych, ale w swojej ciężkiej tematyce potrafi rozbawić do łez, niekiedy przytaczając ten czarny humor.
Jest to pozycja, która w pewnym sensie może edukować, przyczynić się do zmiany myślenia czy różnych natręctw. Bohaterowie są pogrążeni w rozpaczy, poszukują jakiegoś słońca, które rozświetli ich czarne życie. Na dialogi można się natknąć tylko cudem, a nawet jeśli to są one nienaturalne, przez co nieschematyczne.
Niestety to ciągle zrzędzenie irytowało mnie w niektórych momentach, ale jeśli miałabym ocenić tą książkę to dałabym jej maksymalną ilość punktów. Dlaczego? Po pierwsze, wyraziści, nieszablonowi bohaterowie. Autor skupił się na rozwinięciu ich portretu psychologicznego, skupiając się na uczuciach. Po drugie, oryginalna forma przedstawienia losów, po trzecie i najważniejsze, znakomita gra słów! Gdybym musiała zaznaczać ciekawe cytaty, przemyślenia, które odznaczają się mądrością życiową czy będące zabawą słowem, to cała książka byłaby w indeksujących zakładkach. Było to tak niesamowite przeżycie, móc w końcu przeczytać coś, co nie opiera się na konkretnej fabule, ale ma za zadanie rozbawić czytelnika, dorzucić mu odrobiny intrygujących fragmentów, które zauważymy dopiero po tym, jak autor nam je wskaże.
Myślę, że Pan Piotr ma lekkie pióro i otwarty umysł, jest wnikliwy i potrafi z niczego stworzyć naprawdę COŚ. Widać, że jest aktywnym obserwatorem życia i dogłębnie poznaje znaczenie wybranych słów, ich synonimy i doskonale dobiera je do wybranych przez siebie sytuacji. Nie jest to typowa literatura, więc skierowana jest do bardziej wymagającego czytelnika, który lubi skupiać się na podłożach psychologicznych. Jedno jest pewne, aby zrozumieć należy dobrze się skupić i wyrzec uprzedzeń.
Jest to opowieść, która ostatecznie podsuwa jakieś wyjście, daje nadzieje i pozwala się nią napawać. I choć wydźwięk tej lektury nie jest pozytywny, to jednak jak spojrzymy na całość, to zauważymy jej przesłanie i sens.
źródło: zksiazkadolozka.blogspot.com