Z piórem pani Jolanty Kosowskiej nie miałam do tej pory styczności. Wstyd się przyznać, ale odnosiłam wrażenie, że jej powieści przeznaczone są dla „starszego pokolenia”. W pewnym momencie jednak zaczęłam coraz częściej trafiać na bardzo pozytywne recenzje jej książek, które pisały moje bliższe i dalsze znajome. Po krótkiej konsultacji z koleżanką, której wiem, że w sprawach czytelniczych mogę bezgranicznie ufać postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, o czym autorka pisze. Co ciekawsze w jednym momencie spłynęły do mnie jej dwie najnowsze książki. O jednej z nich opowiem Wam dzisiaj.
Wojciech Krzewiński jest wziętym psychoterapeutą. Stosuje niekonwencjonalne metody, które przysparzają mu zarówno zachwyconych pacjentów, jak i zagorzałych wrogów. Pewnego dnia tajemniczy przybysz z Włoch przekazuje mu wiadomość, że Karolina, dawna dziewczyna Wojtka, potrzebuje pomocy. Młoda, ale odnosząca już sukcesy malarka pracuje obecnie w Toskanii, na jesieni planuje dużą wystawę we Florencji i wydaje się ostatnią osobą, która mogłaby wymagać psychoterapii. Cała sprawa pachnie szytą grubymi nićmi mistyfikacją, mimo to Wojtek postanawia pojechać do hotelu, w którym miała zatrzymać się Karolina. Niedługo potem zaczynają mnożyć się pytania bez odpowiedzi. [opis wydawcy]
Tak jak już wspomniałam, jest to moje pierwsze spotkanie z piórem pisarki i jakże udane. Jestem szczerze zadowolona z lektury, która okazała się przyjemnym i nowym doświadczeniem. Po poznaniu opisu książki miałam lekkie obawy, że będzie ona podoba do powieści Igi Wiśniewskiej – Urodzeni by przegrać, która najlepszego wrażenia na mnie nie zrobiła, o czym już pisałam. Na szczęście, jest to zupełnie inna literatura. Autorka wydaje się być doświadczoną i znającą życie kobietą, a jej język jest niezwykle plastyczny i umiejętnie dobrany do danych sytuacji. Pod względem warsztatowym i językowym zdecydowanie nie mam nic do zarzucenia.
Bardzo podoba mi się fakt, że autorka choć część fabuła osadza poza granicami naszego kraju, do razem z bohaterami do niego wraca. To po pierwsze. Po drugie, choć Karolina opuszcza nasze granice, to jest Polką z krwi i kości. Właśnie tego brakuje mi w wielu polskich powieściach. Polskości! Tu ją dostałam, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Ciekawym i wartym uwagi zabiegiem, jest narracja. Z jednej strony wszystko poznajemy od strony Wojciecha, który wprowadza nas do swojego świata, wspomnień oraz emocji, które mu towarzyszą. Swoją drogą bardzo lubię, kiedy świat przedstawiony obrazuje mi mężczyzna. W ten sposób poznajemy psychoterapeutę, jednak z zapisków w pamiętniku możemy poznać również ich autorkę – Karolinę. Dzięki takim narracjom akcja przeskakuje w czasie i miejscu, nie jest jednolita i monotonna, co wpływa na kolejne korzyści książki Jolanty Kosowskiej.
Fabuła jest bardzo dobrze przemyślana. Autorka zgrabnie bawi się z czytelnikiem w kotka i muszkę, umiejętnie wyprowadzając go w pole. Czytelnicy wspólnie z Wojciechem próbują rozwikłać zagadkę, snują z nim domysły i wyciągają wnioski, aby na końcu mogło się okazać, że to wszystko, to drogi donikąd, ślepe uliczki. To, co stawia kropkę nad i tej powieści, to zaskakujące i niebanalne zakończenie. Dla mnie dobra sensacja musi trzymać mnie w napięciu, poruszać moje emocje i przyspieszać bicie serca. Może i serce nie chciało mi wyskoczyć z ciała, ale biło naprawdę mocno. Lektura trzymająca w napięciu i dostarczająca szeregu emocji! Po prostu obłęd!
W labiryncie obłędu to bardzo dobra powieść, z przemyślaną fabułą, zgrabnie poprowadzoną akcją i efektywnym zakończeniem. Trzyma w napięciu i dostarcza czytelnikowi emocji doprowadzając go poprzez labirynt zagadek do obłędu! Polecam!
źródło: krainaksiazkazwana.blogspot.com