Nie wyobrażam sobie życia bez uczuć i emocji

Z autorką „Niepamięci” i „W labiryncie obłędu” rozmawiamy m.in. o podróżach, relacjach z pacjentami i twórczych eksperymentach.

Mateusz Tofilski: Chciałbym zacząć od tego, że jest Pani człowiekiem wielu talentów i obowiązków. Czynna lekarka, działaczka niemieckiej Polonii… Skąd wzięła się potrzeba pisania, bo rozumiem, że nie z nadmiaru czasu?

Jolanta Kosowska: Na pewno nie z nadmiaru czasu.  Na nadmiar czasu nie mogę narzekać. No i dobrze, bo ja nie lubię nudy, stagnacji, uczucia, że czas przepływa gdzieś obok. Lubię, kiedy życie ma tempo, dni pędzą jak szalone, a każdy dzień przynosi coś nowego. Zaczęłam pisać z potrzeby ducha. Na początku bardziej dla siebie samej niż dla innych.

Te dwa światy (medyczny i literacki) przenikają się w Pani książkach. Na ile są dla siebie wzajemnie istotne? Medycyna inspiruje twórczość? A może pisanie jako katharsis?

Początkowo pisanie było swoistym katharasis. Chciałam odreagować blokowane napięcia, tłumione emocje, uwolnić myśli i wyobraźnię. To miało być antidotum na zło. Taka odskocznia od codzienności, od obciążeń związanych z pracą zawodową, od napięć niesionych przez codzienność. Pamiętam dokładnie dzień, kiedy zaczęłam pisać. Miałam ciężki dyżur, z rodzaju tych, których nie da się nigdy zapomnieć, które, choć niechciane, już na zawsze będą miały swoje miejsce w mojej pamięci. Przyszło mi stwierdzić zgon osiemnastoletniego samobójcy . Wróciłam do domu. Na dworze padał deszcz. Świat wydawał się rozmyty i zapłakany, a we mnie wszystko krzyczało. W mojej głowie rozszalała się burza uświadomionych i nieuświadomionych emocji, racjonalnych i pozbawionych sensu uczuć, żal do całego świata i do Pana Boga, bezsilność i złość, bunt i rozpacz.

Pomyślałam sobie, że „mam gdzieś” ten mój piękny zawód, te czyste ręce i biały fartuch… Nagle przerósł mnie ten zawód i towarzyszące mu emocje. Nie mogłam się od nich zdystansować. Zamarzył mi się zupełnie inny świat, pełen innych, dobrych emocji. Nie mogłam zasnąć. Usiadłam przy biurku i spróbowałam przelać to, co czułam, na papier. Powstały pierwsze strony Niepamięci. Pomogło. Powstał pierwszy rozdział powieści o miłości, przyjaźni i medycynie. Teraz wygląda to odrobinę inaczej. Świat medyczny i świat literacki uzupełniają się. Obu potrzebuję do życia jak powietrza.

w_labiryncie_obleduTak ”W labiryncie obłędu”, jak i w innych książkach opisuje Pani wiele „ciekawych” schorzeń. Czy bazują one czasem na prawdziwych przypadkach, z którymi się Pani zetknęła?

Oczywiście. Mam ten komfort, że piszę o sprawach, które znam. Piszę o czymś, co poznałam, rozumiem, przez co przyszło mi przejść z moimi pacjentami. Nie wyobrażam sobie tych medycznych przypadków, tylko wiem, nie kalkuluję, lecz czuję całą sobą. Pamiętam, co czuli moi pacjenci. Pamiętam swoje emocje.

”Niepamięć” opowiada o losach dziewczyny dotkniętej niepamięcią wsteczną. Tę historię w dużej mierze napisało życie. Miałam kiedyś pacjentkę dotkniętą tą chorobą. Przyszło nam razem przejść przez całe piekło powracających wspomnień, konfabulacji, które fałszywą treścią wypełniały luki w pamięci, przez lęk przed prawdą i nadzieję na odnalezienie przeszłości. Ja do napisanej przez życie historii dodałam tylko trzy różne oblicza miłości, niepowtarzalną przyjaźń i wakacyjną Chorwację.

Powieść Nie ma nieba dedykowałam pacjentom, bo pomiędzy fikcją literacką przewijają się w niej prawdziwe diagnozy i najprawdziwsze losy moich pacjentów. W przypadku powieści ”W labiryncie obłędu” jest podobnie. Zaburzenia lękowe i rozdwojenie jaźni znam nie tylko z książek.

Zdarza się, że pacjenci to równocześnie czytelnicy?

Zdarza się i to dosyć często. Wiele razy pisałam już dedykacje w gabinecie, zostawałam po godzinach przyjęć, żeby porozmawiać o napisanych przeze mnie książkach. Niektórzy z moich pacjentów byli najpierw czytelnikami moich książek, a dopiero później stali się moimi pacjentami. Trafili do gabinetu z czystej ciekawości. Chcieli przekonać się, jakim lekarzem jest autorka, która pisze powieści z medycyną w tle.

A jak to wygląda z Pani perspektywy? Na ile identyfikuje się Pani ze swoimi bohaterami, którzy są przecież lekarzami (w końcu w nowej książce głównym bohaterem jest psychoterapeuta)?

Moi bohaterowi są po części mną samą, ich przemyślenia są często moimi, miotające nimi emocje nie są mi tak całkiem obce, ich wady znam doskonale, ich problemy jestem w stanie zrozumieć… Nie jestem żadnym z nich, ale wszyscy oni są mi bliscy. Schowałam się gdzieś za ich plecami.

W wywiadach dużo mówi Pani o emocjach jako sile napędowej działania. Jakie emocje stara się Pani wzbudzać w czytelnikach?

Chciałabym ciepłe, ale myślę, że wszystkie emocje są potrzebne. Są zaprzeczeniem obojętności, szarości, pustki, nudy, tumiwisizmu. Najważniejsze, żeby wyrwać czytelnika ze szponów obojętności, pokazać mu, że ma prawo śmiać się, złorzeczyć, kochać i kląć… Ma prawo do smutku, gniewu, nienawiści, szczęścia i miłości. Żyjemy w dziwnych czasach. Często okazywanie emocji bywa postrzegane jako wyraz słabości. Ukrywamy więc skrzętnie to, co czujemy, otaczając się murem obojętności. To taka swoista moda na obojętną, ale uśmiechniętą twarz. A dystans do innych ludzi traktujemy jako metodę chronienia własnej prywatności, własnych głęboko ukrytych uczuć. Wydaje nam się, że tak jest lepiej, bezpieczniej, łatwiej. Wyuczona empatia i wyuczona asertywność to „dla obcych ludzi mieć twarz jednakową, ciszę błękitu”.  A ja nie wyobrażam sobie życia bez uczuć i emocji. One są siłą napędową wszystkiego, one nadają życiu sens. Wypełniają życie smakiem, symfonią dźwięków, paletą kolorów.

Z tego co wiem jest Pani też zagorzałą podróżniczką, co zresztą widać w Pani książkach. Wręcz można by chyba powiedzieć, że jedną z głównych bohaterek ”W labiryncie obłędu” jest Toskania. Co dają Pani podróże?

Podróże są dla mnie źródłem inspiracji, odskocznią od codzienności, szansą na poznanie nowych ludzi, zawiązanie nowych przyjaźni. Podróże to siła napędowa do nauki języków obcych, okazja do zagłębienia się w przeszłość, możliwość pełniejszego zrozumienia otaczającej rzeczywistości…

Uwielbiam bywać gdzieś wiele razy, wielokrotnie wracać w te same miejsca, poczuć się tam jak u siebie w domu, mieć tam znajomych i przyjaciół, poznawać kulturę, zwyczaje, język. Widzieć dane miejsce wiosną, latem, jesienią i zimą… Lubię całą sobą czuć atmosferę tego miejsca. Kultura, język, historia, muzyka, sztuka, jedzenie i trunki… Jest jeszcze wiele miejsc, w których chciałabym poczuć się jak w domu.

Ostatnia Pani książka najlepiej pokazuje jak świetny, plastyczny opis przestrzeni jest jedną z podstaw dobrej historii. Jaką dla Pani rolę podczas pisania pełni miejsce akcji?

Miejsce jest dla mnie bardzo ważne, jest niezbędne do stworzenia fabuły. Nie wszystko może wydarzyć się gdziekolwiek. To często miejsca inspirują mnie do napisania powieści. Przymykam oczy, wtapiam się w atmosferę danego miejsca, pozwalam moim myślom płynąć  wolno i leniwie. Przed oczami zaczynają przesuwać się obrazy, coś z pogranicza jawy i snu, i nagle jestem już pewna, że właśnie w tym miejscu mogłaby się wydarzyć taka historia. Tak było też w przypadku powieści  ”W labiryncie obłędu”. Najpierw była Toskania, później pojawili się bohaterowie i pomysł na fabułę powieści.

niepamiec_oklW tym roku ukazało się także już drugie wydanie Pani debiutanckiej książki Niepamięć”. W ten sposób czytelnicy mają gratkę spojrzenia na pewien przekrój dotychczasowej twórczości. Ma Pani ulubioną swoją książkę?

Lubię wszystkie moje dotychczas wydane powieści. Każdą za coś innego. ”Niepamięć” była moim debiutem i choćby dlatego na zawsze ma już szczególne miejsce w moim sercu. ”Déjà vu” ma swoistą atmosferę: tajemnicza Wenecja, echo dawnej legendy mieszające się z teraźniejszością, cienka linia oddzielająca wyobraźnię od rzeczywistości. Wszystko niedopowiedziane, zwiewne, trochę jak marzenie, jak sen. ”Niemoralna gra” zabiera czytelników do bliskiej mojemu sercu Saksonii. ”Nie ma nieba” jest z kolei najbardziej osobistą z moich powieści. To losy moich pacjentów stały się inspiracją do napisania tej książki. A ”W labiryncie obłędu” to swoista literacka przygoda.

Na koniec jeszcze krótkie pytanie o styl i gatunek. Nowa książka to też pewna zmiana. ”W labiryncie obłędu” nieco odbiega od poprzednich tekstów i zostało napisane jako pełnokrwisty kryminał, nawet z pewną dozą erotyzmu. Efekt jest znakomity, ale skąd pomysł na nowy eksperyment?

Z czystej przekory. Zarzucono mi kiedyś, że moi bohaterowie są zbyt idealni, kreowany świat zbyt szlachetny… Postanowiłam napisać coś zupełnie innego. Bohaterowie są tym razem kontrowersyjni, język jest zdecydowanie ostrzejszy, akcja szybsza… Cienka linia oddziela prawdę od kłamstwa, rzeczywistość od iluzji, świat realny od mistyfikacji. Ta powieść to podróż do Toskanii nasycona miłością, namiętnością, szaleństwem i zbrodnią. To był swoisty eksperyment. Bawiłam się świetnie, pisząc tę książkę. Cieszę się, że powieść przypadła czytelnikom do gustu.

Proszę mi jeszcze tylko powiedzieć jakie plany na przyszłość, zwłaszcza te literackie?

Obecnie piszę kontynuację powieści  ”W labiryncie obłędu”. Powoli zbliżam się do końca. Myślę, że z początkiem lutego będę już mogła przesłać powieść do wydawnictwa. Akcja powieści rozgrywa się w Toskanii i w czeskiej Pradze. Nie chcę zdradzać treści. Powiem tylko, że prawda ma drugie i trzecie dno, a świat, na który patrzymy, często nie bywa rzeczywistością, lecz iluzją stworzoną wyłącznie dla nas… Wiosną wybieram się w podróż do Prowansji. Jest tam pewne miejsce, w którym chciałabym umieścić akcję następnej powieści. Muszę sprawdzić jeszcze parę szczegółów.