lowcy-niewolnikow-0-1140x489Pewne prawdy choć z pozoru oczywiste trzeba powtarzać, bo pomimo swojej oczywistości zdają się być niezauważalne. No to powtarzam „Historia jest ciekawa i fascynująca” i nie zmieni tego złe nauczanie, nudne podręczniki a ostatnio wręcz upolitycznienie historii jako przedmiotu. Choć niewątpliwie szkoda, że tak metodycznie próbuje się historię zohydzać. Tymczasem ta jest bardzo ciekawa, kto nie wieży niech sięgnie po książki Bernarda Cornwella, Mariusza Wollnego czy dopiero co wydaną przez Novea Res a napisana przez Grzegorza Kochmana pierwszą część „Trylogii piastowskiej” o podtytule „Łowcy niewolników”

Autor zabiera nas do roku 1017, nad Polanami panuje książę Bolesław – późniejszy król Bolesław Chrobry. Granice jego księstwa otacza wiele terenów plemiennych, jednym z nich jest miejsce, gdzie swoje powolne uporządkowane życie u boku żony Mileny prowadzi kmieć Jasza. Wiosennego poranka do jego położonej nad Łyną wsi wchodzą Wieleci, zabijają starców i dzieci a wszystkich pozostałych porywają. Niewprawny w wojennym rzemiośle ale zdeterminowany mąż rusza ich śladem.

Jego starania doprowadzą go do osady Wikingów, odwiedzi również grody Wolina, a nawet wmiesza się w wojnę pomiędzy cesarzem Ottonem II a księciem Bolesławem biorąc udział w przełomowej bitwie tamtej kampanii jakim było oblężenie Niemczy. Tak, że akcji nie zabraknie.

W międzyczasie autor przedstawi nam obyczajowość i codzienność tamtych czasów, poznamy smak kampanii wojennej, widzianej tak z cesarskiego namiotu jak i znad ogniska obozowego ciury. W tekście padnie sporo archaizmów i zwrotów już zapomnianych (stad też relatywnie dużo przypisów), a sama opowieść świetnie oddaje klimat tamtych czasów.

Czyta się to szybko, nawet pomimo przypisów, które choć czasami wydają się być trywialne, to warto do nich zaglądać, bo jest tam sporo wiedzy. Bohater jest odrobinę papierowy, ale wraz z rozwojem fabuły się zmienia i dojrzewa. A jego powolna przemiana wynika z zebranych doświadczeń i jest jak najbardziej uzasadniona. Przecież nic tak nie hartuje jak krew. Tej w powieści „Łowcy niewolników” nie brakuje, co nie dziwi bo to były krwawe a życie nie miało wielkiej ceny.

A jak leje się krew to i scen batalistycznych nie brakuje, także miłośnicy opowieści w rodzaju „Ogniem i mieczem” też śmiało mogą sięgać po tę pozycję. Tym bardziej, że całość jest świetnie udokumentowana i zgodna z prawdą historyczną. Wszak autor to znawca kultur słowiańskich i wczesnego średniowiecza. Merytorycznie nie ma się do czego przyczepić, choć nie jestem pewien czy określenia w rodzaju „legar” wymagają osobnego przypisu.

Jest za to do czego się przyczepić na poziomie językowym. Mój egzemplarz to wersja przed korekta, a liczę, że też przed redakcją. Szczególnie pierwsze 60-80 stron jest napisane kiepskim językiem. Na moje ucho składnia zdań nie zawsze jest najlepsza, powtórzenia są zbyt częste, a barokowa konstrukcja zbyt długich podrzędnie złożonych zdań spowalnia czytanie. Z czasem to zanika, jak by ktoś redagował dalsze strony powieści, względnie jakby autor z każdą stroną nabierał biegłości w słowie pisanym. Gdzieś od połowy jest już wszystko OK.

Pomimo powyższych uwag „Łowcy niewolników” trafiają na moją listę książek polecanych i z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnych tomów trylogii. Liczę, że autor wzorem „Łowców niewolników” zachowa proporcje pomiędzy warstwami: przygodową, historyczną i batalistyczną. Chyba właśnie ta świetna harmonia tych trzech gatunków sprawiła, że czytało mi się to tak dobrze. Ewidentnie Marek Kochman zaczyna iść polska wersja ścieżki przetartej przez Bernarda Cornwella. Aż chce się krzyknąć nareszcie.

źródło: blurppp.com