„Każdy jest pewien, że to, co jemu się przytrafiło, jest najgorszą rzeczą, jaka mogła się w życiu zdarzyć… Życie jest okrutnie względne.”
Do sięgnięcia po tę pozycję zachęcił mnie tytuł. To rok mojego urodzenia i z ciekawością przeczytałam opis sugerujący życiowe historie z tego okresu. Czyli stan wojenny, kartki, zakupy w Pewexie… Czasy niełatwe a jednak wspominane przez wielu z ogromną nostalgią. Na półkach nie było prawie nic, sztuką i kulturą rządziła cenzura. Ale młodzież żyła wtedy pełniej, intensywniej, bardziej prawdziwie. To był czas wyjazdów na obozy wakacyjne, przegrywania piosenek z radia na kasety i pisania listów…
Artur Golatowski w swojej książce opisuje dwa lata z życia Marcela – nastolatka z Warszawy, który przeżywa swoje pierwsze wzloty i upadki miłosne i wchodzi w dorosłe życie. Na wakacyjnym wyjeździe poznaje starszą o rok Ewelinę, która również zwraca na niego uwagę. Po powrocie do stolicy młodzi spotykają się od czasu do czasu, chodzą na spacery, do kina. Jednak dziewczyna traktuje Marcela jako kolegę i „element zastępczy” umawiając się jednocześnie z innym. To przeżycie staje się dla bohatera ważnym życiowym doświadczeniem, kolejnym milowym krokiem w dorosłość.
Marcelowe przygody poznajemy z kilku perspektyw: opowiedziane przez narratora oraz samego głównego bohatera w formie wpisów do pamiętnika. Typowe opowieści z życia szkolnego czy imprezowego przeplatają się też z muzycznymi recenzjami. Bowiem Marcel jest ogromnym fanem muzyki a w szczególności Listy Przebojów Programu Trzeciego. Spisywał cotygodniowe notowania i największe hity zgrywał na swoim kaseciaku. Dla mnie ogromnym, oczywiście pozytywnym, zaskoczeniem były teksty utworów, ich tłumaczenia oraz nastoletnia analiza ukrytych przesłań. Autor na końcu książki umieścił też spis wykorzystanych w powieści utworów.
„[…] satysfakcja i radość ze zdobytej na własność muzyki. Uczucie, którego w dzisiejszych czasach już nie sposób poczuć i doświadczyć. Bo teraz muzyki już nie trzeba zdobywać. Teraz każda, dowolna muzyka, płyta, piosenka jest w sieci, oddalona tylko o parę kliknięć…”
„Mój rok 1984” jest genialną podróżą w przeszłość pełną muzyki, która niosła ważne przesłania, takiej, która trafiała do odbiorców na dłużej, a nawet do dzisiaj nosi miano hitów. Utwory Maanamu, Oddziału Zamkniętego, Republiki czy zagranicznych twórców jak U8, Rod Stewart czy Depeche Mode to żyzne pole na jakim wyrosła bogata artystycznie dusza Marcela. Nastolatek, będący u progu dorosłości, bo tuż przed maturą, potrafi w bardzo trafny i szczery sposób opisywać wydarzenia i osobiste i te bardziej ogólne. Koncerty, wakacyjne wyjazdy a w tym wszystkim pogrzeb księdza Popiełuszki. Nic mu nie umyka, potrafi bardzo celnie wskazać absurdy oraz ocenić rzeczywistość. Pokazuje to też pisząc wstępne referaty przed maturą, które są przytoczone w powieści.
„<<Cesarz>> to dzieło o idei wszelkiego panowania, cesarzowania czy przewodzenia, o tym jak niepewna w gruncie rzeczy i oparta na słabiutkich podstawach władza może wydawać się z zewnątrz nienaruszalna i mocna.”
Pomiędzy wpisami z pamiętnika Marcela oraz obiektywnymi opowieściami o jego przeżyciach na przestrzeni lat 1983-85, autor wtrąca też własne uzupełnienia, dotyczące aktualnej sytuacji politycznej, ważnych wydarzeń sportowych czy muzycznych, adekwatnych do opisywanego okresu. Możemy przeczytać o kulisach meczów o Euro czy koncertach gwiazd z zachodu. Dla mnie ta książka to połączenie powieści obyczajowo-młodzieżowej z retrospektywną i subiektywną formą upamiętnienia historycznych wydarzeń epoki PRL-u.
W „Moim roku 1984” Golatowskiego zachwyciło mnie wiele rzeczy. Przede wszystkim realizm połączony z dokładnym merytorycznym przygotowaniem ( w książce znajduje się wiele rzeczowych przypisów), bardzo poprawny, plastyczny język, różniący się w poszczególnych fragmentach, zależnie od narracji a także nostalgia, która tchnie z kartek powieści i sprawia, że z uśmiechem wspomina się czasy wyjazdów pod namiot i pisania listów…