Jest ich dwóch.

On Pierwszy – biznesmen, bogacz, człowiek sukcesu, dla którego pieniądze nie grają roli a luksusowe hotele są codziennością. On Drugi – dzieciak ze slumsów, dla którego hip-hop jest całym światem, a dwadzieścia złotych musi oglądać ze wszystkich stron, nim je wyda. A na ich drodze – wypadek, zderzenie, spotkanie. Zwał jak zwał. Dość, że w pewien dziwny sposób los przecina obu drogi…
 Marcin to mężczyzna urodzony, wydawać się mogło, pod szczęśliwą gwiazdą. Jest młody, świetnie wykształcony. Ma ambicje stać się potężnym przedsiębiorcą i wydaje się, że absolutnie nic nie stoi na drodze do jego sukcesu. To ceniony prawnik z „dobrego domu”, gdzie rodzice nie tylko wspierali go w każdym jego wyborze, ale i dawali możliwość edukacji i wyboru kariery. Tam pieniądze, wydawać się może, kompletnie nie grają żadnej roli. Podejmuje więc wyzwanie, postanawia samemu zmierzyć się z pewnym ważnym udziałowcem – i wydaje się, że niczym ten czołg, przejdzie przez każdą przeszkodę. W końcu jest inteligentny, skupiony i świetnie prowadzi rozmowę – wydaje się być więc doskonałym partnerem zawodowym, przewidującym niemal każdą ewentualność. Los jednak z tego super-czołgu postanawia sobie wyraźnie zakpić. Test, jakiemu zostaje poddany, ma pokazać, jak się zachowa w pewnej sytuacji. Czy uda mu się wygrać? Czy zdobędzie wart olbrzymie pieniądze kontrakt? A co z rodzicami i dopiero rodzącym się związkiem z niedawno poznaną kobietą? Czy to będą wartości, które pomogą mu czy przeszkodzą…?

Po drugiej stronie barykady mamy Piotra, młodego chłopaka, żyjącego w łódzkich slumsach, niemal w samym centrum miasta. Wspólna toaleta na piętrze, odrapane ściany, brak pieniędzy – oto jego codzienność. Sytuacja pogorszyła się, gdy ojciec Piotrka stracił pracę. Chłopak, mimo wszystko, stara się pomagać rodzinie, łapie się dodatkowych prac, by choć nieco odciążyć domowy budżet. Ale tak po prawdzie to jego największą pasją jest hip-hop. Wraz z kumplami wykorzystuje każdą okazję, by ćwiczyć i szlifować swój talent. Szybko jednak się przekona, że to, co dla niego jest pasją, dla jego kolegów jest tylko zabawą, hobby, które nie napełni ich żołądków i kieszeni. Ale i tu los postanawia zainterweniować. Podczas gdy kumple Piotrka zajmują się swymi sprawami, ten zauważa plakat informujący o bitwie hip-hopowej we Freestyle. Młody, nikomu nieznany ale ambitny artysta postanawia zmierzyć się z wyzwaniem, sprawdzić swe siły, wierząc, że oto los daje mu szansę, jakiej nie miał. Czy ewentualny sukces nie zamiesza mu w głowie? Jak zareagują jego najbliżsi na podobne działania? A ewentualna porażka? Czy Piotr ma świadomość tego, jak może to na niego wpłynąć?

Trzecim, ale chyba najmniej docenianym bohaterem powieści jest sama Łódź. Swego czasu zdołałam ją poznać – ładne, ale pełne kontrastów miasto. Z jednej strony nowoczesne, z drugiej przerażające slumsami w samym centrum – do dziś nie zapomnę tego widoku: słynna Piotrkowska, odnowiona, elegancka… ale wystarczyło zajrzeć w jedną z bocznych uliczek, by zobaczyć odrapane, zniszczone elewacje, graffiti – powszechny smród, brud i – nie ma co ukrywać, ubóstwo. Miasto kontrastów – ale dzięki sposobowi opisu w książce, Łódź jawi się jako miejsce nader interesujące i godne uwagi. Dlatego? Tu radzę sięgnąć po książkę…

 „Dwie świątynie” to nader interesujący debiut młodego autora, Mateusza Bajasa. Z dużą wnikliwością opisuje dwa światy, absolutne kontrasty dla siebie, pokazując, że nie jest istotne, skąd pochodzimy, lub czym się zajmujemy. Sukces i porażka potrafią po obu stronach barykady doprowadzić do równie skrajnych emocji. Owszem, to tylko kwestia naszego podejścia, naszych wyborów i tego, czy zauważymy dane od losu nam sygnały – jednak później możemy albo wdrapać się na sam szczyt… albo upaść boleśnie na samo dno. Tylko od nas samych zależy, jak sobie z danym wyborem poradzimy. Istotnym jest również słuchanie bliskich: rodziny, przyjaciół – oni również mogą nam pomagać, jeśli tylko sobie na to pozwolimy.

Nie ukrywam, że takie podejście do tematu całkiem mnie zaskoczyło, ale to było całkiem sympatyczne zaskoczenie. Choć idea hip-hopowej muzyki jest mi absolutnie… obca 😉

A postacie? Powiem szczerze, że chyba lepiej wyszła kreacja Piotra niż Marcina. Młody hip-hopowiec ewidentnie bliższy był sercu autora, stał się lepiej rozbudowany, bardziej realny. Młody przedsiębiorca był przeciwwagą, ale czegoś w nim mi brakowało, jakiejś „ludzkiej” nuty. Był taki trochę płaski, trochę sztampowy i – mi osobiście – wydawał  się być wręcz egoistycznie zapatrzony w siebie. Postacie tła zaś były dość różne, ale żadnej jakoś nie zapamiętałam. Faktycznie „wypełniały sobą tło”, nie wnosząc specjalnie nic. Niestety, ale tu było już kiepsko.

Ale przyznać muszę, że całkiem zaintrygowała mnie okładka. Może i „twarz biznesmena” z nałożoną na to maską przedstawiającą rozświetlone biurowce nie jest jakoś specjalnie porażająca, ale idea odbijania się dwóch skrajnie różnych wydarzeń w okularach – no, tu już robi się całkiem ciekawie. A że ciekawe okładki zwykle moją uwagę przyciągają, tak – nie ukrywam – tu właśnie ona zwróciła moją uwagę i sprawiła, że pozycję przeczytałam. Naprawdę mile się zaskoczyłam. To obiecujący debiut, który przedstawia sobą całkiem sporo. Po odłożeniu książki na półkę można spokojnie zastanowić się nad tym, co i jak, gdzie i kiedy. Jak nasze decyzje wpłyną na nasze życie, jak sobie poradzimy z różnymi sytuacjami, i czy będziemy w stanie zaufać naszym bliskim.

Polecam.

źródło: kaginbooks.blogspot.com