W cyklu Jak oni piszą wypytujemy naszych autorów o pisanie, jakie mają wspomnienia, gdzie i na czym najchętniej piszą, kiedy odkryli radość z pisania. Daniel Koziarski odkrył ją dosyć wcześnie, bo już w szkole podstawowej. Jesteście ciekawi czego najbardziej boi się autor „Kobiety, która wiedziała za mało”?

 

Jak powstają moje kolejne powieści? Niektóre pomysły chodzą za mną latami, inne miesiącami, a jeszcze inne pojawiają się z dnia na dzień, domagając się natychmiastowej realizacji. Z tych ostatnich z reguły niewiele lub w ogóle nic nie wychodzi. Przy okazji, sądzę, że każdy szanujący się autor powinien mieć w swoim archiwum przynajmniej kilka zarzuconych powieści (w moim przypadku jedne mają po kilka, inne nawet ponad sto stron) trzymanych nie po to, żeby wyciągnąć je do przeróbki, kiedy wydawca prosi o następny tekst, ale ku przestrodze dla samego siebie. Sztuka doskonalenia się wymaga poświęceń.

Czasem przychodzi olśnienie  i niektóre pomysły łączą się w niewymuszony sposób w integralną całość. Tak było w przypadku książki „Ciemnokrąg”, która ukaże się jesienią. Wtedy mam szczególną satysfakcję z tego, że czytelnik dostanie do rąk nieco wymagającą literacką układankę.

Bardzo ważne są dla mnie zakończenia książek. Dopóki nie mam w głowie jakiegoś mocnego czy zaskakującego finału dla tekstu, nad którym w danym momencie pracuję, czuję się niepewnie.

 

Archiwum autora

CZEGO BOI SIĘ PISARZ?

W pisaniu zawsze przeszkadza mi strach, że nie zostanę należycie zrozumianym. Trzeba mieć szacunek do potencjalnego czytelnika, do jego inteligencji, wierzyć w jego dystans, poczucie humoru i możliwości interpretacyjne, ale doświadczenie uczy, że z tą percepcją naprawdę różnie bywa. Przykładem jest Kobieta, która wiedziała za mało – niektórzy odebrali sceny erotyczne będącą parodiami – dosłownie. I to bywa frustrujące. Tym bardziej, że autor nie powinien po publikacji tekstu wdawać się w dyskusje na temat jego ocen i interpretacji (choć wiadomo, że takie emocje autorom, zwłaszcza początkującym, trudno powściągać).  

W pisaniu pomagają dobre pomysły – wtedy myśli, słowa, zdania i sceny jakoś same się układają. Gdy tych pomysłów brak – lepiej nie zawracać sobie i innym głowy. Nie za bardzo wierzę w naukę pisania, w kursy kreatywnego pisania. Albo się umie wymyślać i opowiadać ciekawe historie, albo nie. Albo się ma ten dar, albo się go nie ma. Jedni odkryją go w wieku nastoletnim, inni jako emeryci. Pozostaje jedynie kwestia pewnej wprawy, konsekwencji, szlifowania stylu i pewnie też szczęścia, bo przecież w dzisiejszych czasach sam talent nie wystarczy i trzeba jeszcze zaistnieć.

Największym wrogiem mojego pisania jest brak czasu i zmęczenie prozą życia. Złodziejem czasu jest internet, zwłaszcza Facebook. Z drugiej strony, aktywność w social mediach pozwala na utrzymanie kontaktu z czytelnikami i budowanie z nimi relacji, z których potem można czerpać siły i mobilizację w gorszych momentach.

 

W PARZE CZY OSOBNO?

 

Zupełnie osobnym, bardzo interesującym i inspirującym doświadczeniem jest pisanie w duecie. Zbrodnie pozamałżeńskie napisane z Agnieszką Lingas-Łoniewską to efekt autorskich kompromisów, wzajemnego docierania się pomysłów, stylów i wrażliwości. Kolejna wspólna książka, nad którą pracujemy, zatytułowana „Klub niewiernych” to również autorski przeplataniec, w którym biorąc wspólną odpowiedzialność za tekst, dopisujemy uzgodnione ciągi dalsze do historii głównej i poszczególnych wątków. Stale zaskakując pomysłami i zwrotami akcji siebie, tak naprawdę pracujemy wspólnie, żeby zaskoczyć naszych czytelników.

Pomysły notuję na szybko na luźnych karteczkach lub w zeszytach. Czasem nie potrafię rozszyfrować własnych bazgrołów, czasem nie ma potrzeby do tego wracać, bo i tak się pamięta, ale świadomość, że jest gdzieś jakiś ślad, z pewnością uspokaja.

Pisaniu czy wymyślaniu historii staram się nadać jakąś systematyczność, ale wymagający styl życia, przede wszystkim praca zawodowa, często odbierają siły i przeszkadzają w skupieniu. Z drugiej strony, nie oszukujmy się – literackie rzemieślnictwo zamienia się czasem w wyrobnictwo. Nie wierzę w podporządkowanie życia pisaniu. Owszem, może regularne pisanie wyrabia styl i dobre nawyki, doskonali umiejętności, ale przecież trzeba też normalnie żyć, obracać się wśród ludzi, doświadczać różnych miejsc i otwierać szeroko na kulturę czy popkulturę, żeby nie być oderwanym od rzeczywistości, żeby trafnie odczytywać emocje i trendy, żeby nie zanudzić siebie, a przy okazji innych.

 

TRUDNE POCZĄTKI?

 

 

Radość pisania odkryłem dzięki kolejnym polonistom w szkole podstawowej. Kiedyś napisałem na język polski opowiadanie kryminalne, za które dostałem szóstkę z wykrzyknikiem i wyrazy uznania. Polonista chwalił mnie za genialny pastisz taniej literatury kryminalnej. Problem w tym, że ja napisałem ten tekst całkiem serio. W latach dziewięćdziesiątych napisałem jeszcze do szuflady kilkaset stron rozmaitego badziewia w zeszytach, ale miałem w sobie wystarczająco dużo krytycyzmu i zdrowego rozsądku, żeby tego nikomu nie pokazywać. Ale to pisanie dla samego siebie jakoś tam mnie doskonaliło.

Wreszcie, nabrałem więcej pewności i wprawy, a przy okazji odkryłem jaką cudowną siłę ma ironia, napisałem parę bardziej sensownych rzeczy i ostatecznie wyszedłem ze swoją twórczością na zewnątrz. W prasie ukazało się kilkanaście satyrycznych historyjek, a bliskiemu kręgowi przyjaciół i znajomych ze studiów podsyłałem prześmiewcze kawałki osnute wokół naszego uniwersyteckiego życia. Zachęcony pozytywnym odbiorem, zacząłem rozważać napisanie powieści i po studiach powstał mój literacki debiut „Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty”, który jednak musiał trochę poczekać na publikację, ale kiedy już jej się doczekał, został dobrze przyjęty.

Od czasu wydania mojej pierwszej książki minęło ponad dziesięć lat. W tym czasie zżyłem się z myślą, że reprezentuję literaturę środka. Bez ambicjonalnego, elitarnego zadęcia, ale niewątpliwie z jakąś skłaniającą do przemyśleń treścią podaną w sposób, który – mam nadzieję – daje autentyczną radość z czytania. Wydaje mi się, że takiej literatury w Polsce – dla równowagi – trochę brakuje.