Tytuł książki pełni ważną rolę, może zarówno zachęcić, jak i pozostawić potencjalnego czytelnika obojętnym. W przypadku tego debiutu zdecydowanie już sam tytuł sprawił, że moje zainteresowanie treścią wzrosło. Podświadomie nasunęło mi się bowiem na myśl skojarzenie ze zdobywaniem Mount Everest. W trudnych sytuacjach życiowych może stanowić to wręcz wyzwanie porównywalne ze złapaniem tchu i zachowaniem równowagi. Zdobyciem oddechu.
Powieść Przemysława Piotra Kłosowicza charakteryzuje się tym, że mamy okazję poznać kilku bohaterów, których łączy to, iż każdy z nich mieszka akurat w Krakowie. Odniosłam wrażenie, że równie dobrze mógłby to być na przykład Gdańsk, Warszawa czy Nowy Jork. Akcja powieści rozgrywa się bowiem bardziej w nich samych; lokalizację określiłabym raczej jako ich wnętrze, duszę. Są mocno w sobie, przeżywając rozterki i załamania nerwowe, szukając odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Mało jest dialogów między innymi, co może przeszkadzało mi trochę w czytaniu, ale z drugiej strony zastosowane tutaj monologi momentami oddają może nawet lepiej nastrój, w jakim postacie się znajdują, a czytelnik może przyjrzeć im się z bliska bardzo personalnie.
Jest trudno, czyli jest warto
Autor posługuje się językiem nasączonym dużą ilością metafor; balansując na granicy niedosłowności, bawi się konotacją słów, ceni ironię jako sposób wyrazu najbardziej oddający uczucie towarzyszące trudnym sytuacjom w życiu. Moim zdaniem z pewnością nie jest to książka na – z założenia – bezrefleksyjny weekend poza miastem, gdy naszym celem jest raczej odciąć się od wszystkiego, celebrować tu i teraz i wcale nie rozmyślać o sensie życia. Ale nie wiem też, kiedy jest na nią dobra pora – to bardzo indywidualna kwestia, ponieważ porusza niewygodne uczucia. Rozgrzebuje światopogląd, skupiając się na trudnych emocjach, ale przecież każdy z nas je ma i tworzą one pewną całość, wachlarz uczuć, pełnię. Dlatego myślę, że każdy sam powinien zdecydować, w jakich okolicznościach sięgnie po oddech, którego zdobycie może boleć, lecz tym samym – przynieść ukojenie.
Warto cokolwiek
Na koniec jeszcze parę słów o przesłaniu, jakie niesie książka, ponieważ zazwyczaj morał jest tym, co najbardziej mnie interesuje w danej historii. Życie to synonim ulotności i należy pamiętać o tym, że każdy człowiek ma jakieś zadanie do wykonania, pokonując momenty zwątpienia. Mam zatem jedno wiodące podsumowanie, które już od pierwszej przeczytanej strony zostało ze mną i stając się ulubionym cytatem, mówi wszystko: „Warto cokolwiek! W życiu warto cokolwiek, choćby chodzić i oddychać, sięgać po coś z półki albo siedzieć na krześle w kuchni i wpatrywać się w okno. Byle być, bo za chwilę może się okazać, że jestem po coś”.
Całą recenzję przeczytacie w Magazynie Suplement.