Inspiracja polską legendą, gra słów, specyficzne poczucie humoru i akcja to zdecydowanie zalety tej książki i czynniki, które zadecydowały o moim uwielbieniu jej – wylicza Klaudia z bloga borenium.blogspot.com. Gdybym tylko wiedziała o tych nawiązaniach, to czytałabym z jeszcze większą chęcią. To jednak niczego nie zmienia i bardzo się cieszę, że posiadam „66 dusz” w swojej kolekcji.

Wiecie może cokolwiek na temat postaci Jana Twardowskiego? To ten, co w legendach na wielkim kogucie jeździł, by na końcu na Księżycu wylądować. Dlaczego o to pytam? Ponieważ to ta właśnie legenda jest inspiracją do niektórych wątków powieści. W tych starych historiach pan ten oszukał diabła podpisując z nim cyrograf, na mocy którego duszę Twardowskiego diabeł może zabrać jedynie w jednym konkretnym miejscu. To samo dzieje się i w książce. A nazwisko lidera poszukiwaczy skarbów? Laurentius Dhur to z łaciny Durentius – niektórzy twierdzą z kolei, że to oryginalne nazwisko bohatera tej legendy. Jest jeszcze sprawa Srebrnego Lustra, które istnieje naprawdę, choć my kojarzyć je możemy jako Lustro Twardowskiego, które przechowywane jest do dziś w kościele w Węgrowie. Ja legendy do tej pory nie znałam, bądź nie pamiętałam, a o powiązaniu z książką dowiedziałam się dopiero po fakcie. 😅

 

Akcja 66 dusz zaczyna się 20 lat po podpisaniu przez Laurenta wcześniej wspomnianego cyrografu. Na początku mamy dość zabawną scenę w pizzerii, kiedy to poznajemy dwóch chłopaków z ambitnym planem zarobku. Jednak niezaplanowany i spontaniczny napad na bank z góry był skazany na niepowodzenie. Tam na miejscu pojawiają się kolejne postacie. Fajne w tej książce jest to, że wydarzenia opisywane są z perspektyw kilku różnych osób, a mimo wszystko nadal jest to spójne i dobrze się czyta. Nie tylko narracja jest tak podzielona, ale i czas. Chodzi mi o to, że przeplatane są wydarzenia teraźniejsze z tym, co działo się te 20 lat wcześniej. Powoduje to, że nie poznajemy od razu całej historii Durentiusa i jego bandy, ale stopniowo te informacje są dla nas dawkowane. Dwie akcje równocześnie – przeszłe wydarzenia i teraźniejsze – są opisane w tak genialny sposób, że nie sposób oderwać się od lektury. Fragmenty są krótkie, ale przerwane w najlepszych momentach, a to powoduje, iż od razu czytasz następne akapity, by dowiedzieć się co jest dalej.

 

 

Bohaterowie w książce są specyficzni i nie wszystkich możecie polubić od samego początku. Każdy z nich wyróżnia się czymś innym. Podoba mi się poczucie humoru w tej książce, choć nie jestem przekonana do takiej wizji papieża i nadal w zasadzie nie wiem, co o nim myśleć. Sama postać śmierci też zasługuje na uwagę. Dan McAbre to osoba, która idzie po trupach do celu i nikt go nie powstrzyma. I to dosłownie! W tej książce aż roi się od zmarłych zabitych przez śmierć w ludzkiej postaci. Swoją drogą – nieźle dobrane nazwisko. Przeczytajcie je na głos i powiedźcie, z czym Wam się od razu skojarzyło? U mnie to od razu było danse macabre, czyli taniec śmierci. 

 

Książka „66 dusz” jest fajną lekturą na kilka dni – nie czyta się bardzo szybko, bo akcja rozkręca się stopniowo, ale mimo wszystko wciąga i trudno odłożyć na bok. U mnie skończenie jej zajęło około pół tygodnia. Był to czas spędzony przyjemnie i dodatkowo z pewną dawką śmiechu. Styl pisania autora jest specyficzny, trochę wulgarny, ale zabawny. Zdaję sobie sprawę, że takie chamskie docinki nie każdemu się spodobają, ale jak dla mnie były dobrze sformułowane. Dialogi i żarty były naturalnie wplecione, co jest dużym plusem w porównaniu z tym, co czasami zdarza się znaleźć w jakiejś innej książce – słabe poczucie humoru, po którym nie wiesz czy się śmiać z rozbawienia czy z zażenowania. 

 

 

Psst.. zdradzę Wam jeszcze mały sekret! W rozmowie z autorem dowiedziałam się, że planowana jest kolejna część – także inspirowana inną legendą. Nie wiem, jak Wy, ale ja już nie mogę się doczekać. 😄

 

 

Źródło: borenium.blogspot.com