Jakimi trunkami raczy się Wiktor Orzeł podczas pisania? Co oprócz muzyki wpływa na jego koncentrację? W najnowszym odcinku „Jak oni piszą” o literackim dziewictwie i tak dalej

 

Piszę wszędzie i po wszystkim. Mam swoje notatki zachowane w telefonie, noszę przy sobie zawsze wymemłany zeszyt, który pamięta jeszcze czasy PRL-u (odziedziczyłem go po mamie) i służy do tworzenia dłuższych form. Nie brakuję mi też notesów i nigdy nie rozstaję się z piórem.

INSPIRACJA LEŻY NA BRUKU

Najczęściej pisuję w knajpkach popijając sobie kawę lub coś mocniejszego. Idealna kombinacja to piołunówka i kawa lub piołunówka i piwo. Trzeba pamiętać o proporcjach, zbyt duża ilość alkoholu zaburza percepcję i często można popełnić wtedy jakieś pisarskie bzdury, które na drugi dzień bezpardonowo i tak wylądują w koszu. Zdarza mi się pisać w pociągach, autobusie, tramwaju, czy nawet w oczekiwaniu na przystanku.
Inspiracje leżą wszędzie, wystarczy się po nie schylić; lubię prozę, która jest mocno osadzona w codzienności, łowię charaktery i słowa obcych mi ludzi, przyglądam się i nasłuchuję, a potem przyprawiam i tworzę z tego własne kompozycje. Otaczająca rzeczywistość to niewyczerpane źródło pomysłów.

 

 

fot1

 

DOMOWE MASZYNOPISANIE

Pisanie w biegu, w terenie, to jedno, a pisanie w domu, to drugie. W domowym zaciszu pomaga mi muzyka, w zależności od pisanego fragmentu, może ona stymulować i wyznaczać tempo narracji. Zdecydowanie najlepiej pisze mi się, gdy w tle leci minimalistyczna klasyka lub długie, instrumentalne partie kawałków postrockowych. Oczywiście zdarza się, że podczas pisania słucham na cały regulator Led Zeppelin na przemian z MGMT – wszystko zależy od nastroju i tematu mojej pisaniny.
Kojąco na koncentrację wpływa na mnie stara maszyna do pisania; stukot klawiszy i brak łączności z internetem pozwala na swobodny przepływ myśli. Można się śmiać, że pisanie na maszynie to snobizm czy jakieś tam przebrzydłe hispterstwo, ale mnie się na maszynie po prostu świetnie pisze. Oczywiście do tego schematu nie może zabraknąć papierosów – gdy mózg się wystarczająco nagrzeje, dość częste dotlenianie się jest niezbędne. Domowe zacisze idealnie służy też jako miejsce redakcji – zbieram do kupy wszystkie fragmenty, poprawiam, szlifuję i redaguję.

Z jakiegoś powodu wyznaczyłem sobie też głupkowaty rytuał, który odprawiam zawsze, jak skończę pisanie czegoś dłuższego. Gdy stawiam ostatnią kropkę, puszczam utwór Little Smoke, This Will Destro You, piję kawę i odpalam triumfalnie papierosa.

 

fot2

 

PISANIE TO POCHODNA NAŁOGU

W dzieciństwie czytałem bardzo, bardzo dużo. Pochłaniałem książki w zabójczym tempie, czytałem do późna, co odbijało się na moich ocenach – syndrom wiecznego niedospania raczej niezbyt współgrał z pilnością na matematyce.

Na weekend wypożyczałem z biblioteki po trzy-cztery książki, zamykałem się w pokoju i wychodziłem tylko na obiad i kolację. Można to traktować w kategoriach osobliwego rodzaju uzależnienia. W końcu mój mózg nasączył się taką ilością różnorodnych światów, że postanowiłem, już jako piętnastolatek, spróbować zbudować własne narrację. Pamiętam, że bardzo przeżywałem chwilę, w której uśmiercałem swojego pierwszego bohatera literackiego. W momencie, gdy go zabijałem, ktoś gwałtownie wszedł do pokoju, a ja podskoczyłem na krześle jak rażony prądem.
Gdy sobie już tak jakiś czas pisałem te opowiadania i zaczęło ich przybywać w szufladzie, to zapragnąłem w końcu, żeby ktoś je przeczytał. Najpierw podsunąłem je znajomym – ale jak wiadomo – nie jest to najlepsze źródło jeśli chodzi o obiektywną krytykę, więc zacząłem szukać miejsca w sieci, gdzie to moje pisanie przeczyta i skrytykuje ktoś bardziej doświadczony. Nie chciałem mieć nic wspólnego ze szkolnymi nauczycielami, bo obawiałem się tego, że zaraz mnie wkręcą w redakcję jakieś gazetki albo innych jasełek. Na sieciowym horyzoncie były wtedy (oprócz blogów) tak naprawdę trzy portale: opowiadania.pl, nieistniejące już storytellers.pl oraz Fabrica Librorum. Żadne z tych miejsc mi nie odpowiadało, więc założyłem Portal Pisarski, który funkcjonuje do tej pory. To właśnie tam przez lata szlifowałem swój warsztat i cierpliwie czekałem na swój debiut literacki.

 

foto5

 

POLONISTYKA ZABIJA

Największy przestój w pisaniu miałem na pierwszym roku studiów polonistycznych. Może wynikał on z prostego faktu, że w ciągu jednego tygodnia potrafiło odbywać się nawet kilka dość wymagających imprez, ale bardziej skłaniałem się ku teorii, że gramatyka opisowa i akademickie podejście do literatury skutecznie zabije we mnie kreatywność. Wszędzie doszukiwałem się błędów i językowych nieskładności, brakowało mi narracyjnej płynności i ciekawych pomysłów. Ze studiów więc zrezygnowałem i przeskoczyłem na kulturoznawstwo, które okazało się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej, że specjalność dziennikarstwa kulturowego kładła duży nacisk na szlifowanie warsztatu pisarskiego.

Żarliwe kontakty ze studiów polonistycznych nigdy nie wygasły – Michał Wachuła wraz koleżanką Katarzyną Bielewicz zrobili wstępną edycję i redakcję książki, a Piotrek Młynek poprowadził spotkania autorskie w Krakowie i Łodzi. Z kolei Magda Studnicka, znajoma z kulturoznawstwa, odpowiada za piękną okładkę mojego debiutu literackiego.

 

 

fot3

 

I TAK DALEJ

Co prawda w 2010 wydałem się już w druku, ale była to antologia opowiadań („Przedświt”), samodzielna publikacja udała mi się pod koniec stycznia 2017 („I tak dalej”). Pewnego dnia po prostu uznałem, że pisanie śmiesznych historyjek na Facebooku czy opowiadań i miniatur na wortale literackie, które coraz mniej osób czyta, jest całkiem spoko, ale stać mnie na odrobinę więcej. Czułem się już pewnie warsztatowo i uznałem, że jeśli teraz napiszę tę książkę to za kilka lat nie obleje mnie wstydliwy rumieniec i nie będzie ona raziła infantylnością literackiego prawiczka.