Nickelswalde to dawna nazwa Mikoszewa, niewielkiej miejscowości leżącej przy ujściu Wisły do morza, w sąsiedztwie rezerwatu Mewia Łacha. To tam rozgrywa się akcja książki Agnieszki Bernat.

 

Pewnego lipcowego dnia na plaży niedaleko ujścia Wisły znalezione zostają zwłoki młodej kobiety. To wydarzenie burzy sielską atmosferę małego, nadmorskiego miasteczka i wzmaga czujność mieszkańców. Dochodzenie prowadzi doświadczony komisarz Cybulski z Gdańska i lokalny sierżant Michała Dej. Kiedy dochodzi do kolejnych zbrodni, a śledztwo utyka w martwym punkcie, ludzka podejrzliwość wzmaga się, a miejscowi zaczynają snuć własne domysły. Wśród nich jest morderca. Czy policjantom uda się go schwytać?

 

Zaskakujący debiut! Myślę, że ten kryminał można śmiało porównać do tych, które wyszły spod pióra Agathy Christie. Mała miejscowość, świetnie nakreślona lokalna społeczność, a pośród mieszkańców morderca. Do tego osobliwy policyjny duet – doświadczony komisarz i młody, ambitny sierżant, któremu marzy się zagadka kryminalna rodem z powieści. Trzon fabuły stanowią oczywiście zbrodnie, ale to umiejętnie wplecione wątki poboczne pochłaniają czytelnika i podsuwają różne myśli, na podstawie których snuje on własne domysły. Niestety, zwykle nietrafne. Autorka ewidentnie lubi wpuszczać odbiorcę w maliny, a robi to z wielką klasą.

 

Mikoszewo przypominało, jej zdaniem, dekorację ze starego filmu o Ziemiach Odzyskanych, a jego mieszkańcu – statystów, którym przed laty zapomniano zapłacić i których zapomniano odesłać do domu. 

 

 

Liczne opisy pozwalają wniknąć w życie mieszkańców Mikoszewa, zagłębić się w klimat tej miejscowości. Agnieszka Bernat roztacza przed czytelnik obraz miasteczka rodem z PRL-u, jak gdyby upływający czas ominął to miejsce. Niezbyt komfortowe ośrodki wypoczynkowe czy starodawne lokale, w których serwowane są mrożone zapiekanki. Kwintesencja tej osobliwej scenerii stoi na rogu Gdańskiej i Długiej. Bar Santos, speluna stuprocentowo wyjęta z minionej epoki. Miałam wrażenie, że opisując Mikoszewo autorka puszcza do mnie oko i uśmiecha się zadziornie.

 

Nie tylko sceneria zasługuje na pochwałę. Celująco wypada również charakterystyka postaci. Moją szczególną sympatię zyskała pani Zosia, właścicielka baru, a także Marek Koliński, emerytowany nauczyciel z Nowego Dworu Gdańskiego. Zresztą, wszyscy bohaterowie mają w sobie coś, za co można ich polubić. Posiadają również wady, a niektórzy też pewne naleciałości z czasów socjalizmu. Często bardzo wyraźne. Tyle że przedstawione w lekko prześmiewczy sposób nie budzą w czytelniku odrazy. Wywołują raczej pobłażliwy uśmiech.

 

 

Teraz Koliński patrzył, jak Bizio sprawnie obsikuje kolejne drzewa i krzaczki, a także kosze na śmieci i nogi ławek. Omal nie obsikał jakiegoś faceta, który nieprzytomny z przepicia leżał jak martwy na jednej z ławek stojących przy Gdańskiej. Koliński zastanowił się, czy facet nie potrzebuje pomocy, ale chyba nie, poruszył się przez sen i czknął, zresztą nie leżał na plecach.

 

 

Minusy? Właściwie trudno mi cokolwiek wskazać. Po dłuższym zastanowieniu wspomnę tylko o jednej kwestii, która nie przypadła mi do gustu. Autorka zastosowała liczne odwołania do współczesnych celebrytów. Na przykład do Joanny Krupy czy Oliviera Janiaka. Na dźwięk nazwiska Jacyków to aż mnie ciarki przeszły! Rozumiem, że był to celowy zabieg, dzięki któremu bohater Marcin Sokalik miał zyskać na wyrazistości. Nie do końca mnie to przekonało. Myślę, że tej ekstrawagancji można mu było dodać w inny sposób, bardziej naturalny.

 

Podsumowując, Zbrodnie w Nickelswalde to rasowy kryminał ze zmyślnie uknutą intrygą, wielowątkową fabułą i ciekawie nakreślonymi bohaterami. Ze zdumiewającym finałem i zabawną otoczką czasów komunizmu. Fantastyczny debiut, który według mnie jest zwiastunem sukcesu, jaki autorka ma na horyzoncie. Miłośnicy tego gatunku na pewno nie będą zawiedzeni. Gorąco polecam!

 

 

Książkę polecała Halmanowa

 

A autorka poleca więcej informacji o Nickelswalde. Zajrzyjcie na jej fanpage.