Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by wejść do świata tak dobrego i przejmującego na wskroś, że najchętniej wcale by się go nie opuszczało; do miejsca, w którym skrzaty, nimfy wodne i olbrzymy żyją w przyjaźni nie tylko ze sobą, ale również i z ludźmi otaczającymi ich niesamowitą troską i przywiązaniem, czy w końcu do krainy, która mroczna wydaje się tylko na początku, a zamieszkujące ją zło wcale nie jest takie złe – chociaż na pierwszy rzut odnosi się zupełnie inne wrażenie.

Dawno, dawno temu, w niegdyś pięknej Dolinie Stokrotek mieszkała babcia Jaśminna, jej wnuczka Amelka i ich czworonożna przyjaciółka Tula. Niestety były one jedynymi mieszkankami tego tętniącego onegdaj życiem miejsca, otoczonego obecnie ze wszystkich stron nieprzeniknioną mgłą. Początkiem końca tej niezwykłej krainy okazało się niesłuszne oskarżenie olbrzymów o wyrządzenie szkód mieszkańcom doliny, a co za tym idzie zerwanie wszelkich kontaktów z tymi wielkimi przyjaciółmi. Następstwem tych okrutnych pomówień było nie tylko tajemnicze zniknięcie wszystkich sąsiadów, ale także pojawienie się przytłaczającej szarości. Jak to możliwe? Otóż gdy w grę wchodzi czarna magia, wszystko jest dopuszczalne. Czy tajemnicza przepowiednia mówiąca o tym, że mała dziewczynka będzie w stanie pokonać zło czające się na każdym kroku, w końcu się spełni? Czy wielkie serce Amelki będzie w stanie przełamać ciągnącą się od lat klątwę?

Kroniki skrzatów to idealna lektura dla milusińskich, ale tych troszkę starszych (trudno mi powiedzieć, nie będąc mamą, czy maluch będzie w stanie skupić się na jednolitej historii, nawet jeśli jest napisana w sposób jak najbardziej przystępny) dziewcząt, jak i chłopców, ponieważ opowieść w niej zawarta prowadzona jest z perspektywy Amelki, olbrzyma Teodora, a w dalszej części Ślizgutka Gucia. Dzięki temu młodzi czytelnicy mają okazję poznać nie tylko poszczególnych bohaterów książki (ich bliskich i przyjaciół także), ale również zapałać do nich sympatią. Co więcej, wiadomo nie od dziś, że dobrocią, wrażliwością, troskliwością i wytrwałością – jakimi charakteryzują się główne postacie – można zdziałać o wiele więcej niż okazywaniem złości, niezadowolenia czy frustracji (jest to pouczające nawet dla dorosłych).

Bardzo podobało mi się także nawiązanie do opieki nad zwierzętami – każdy z bohaterów miał swojego pupila, który wymagał tak samo dużo opieki, zainteresowania i miłości, co mały człowiek. Książka uczy, że mieć zwierzę, to nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Przygotowuje i uczy do roli właściciela, a to jest bardzo ważne – tym bardziej teraz, gdy czworonożni podopieczni często traktowani się w sposób przedmiotowy.

Nie mogę również pominąć postaci Marbelli, która – według mnie – była najbarwniejszą osobą w całej powieści. Jej złożoność, wewnętrzna walka i złość poprzetykana odruchami dobra sprawiły, że poświęciłam dużo więcej uwagi jej niż całej wyidealizowanej reszcie.

Na uwagę zasługuje także wydanie baśni – okładka ze skrzydełkami (uwielbiam takie) i znajdujące się wewnątrz rysunki wykonane przez samą autorkę, a także jej styl pisania, jak najbardziej przystępny i niezwykle obrazowy, przyczyniają się do tego, że czytający bez najmniejszych trudności może wyobrazić sobie przeżywane przez bohaterów przygody, a króciutkie rozdziały sprawiają, że bez problemów można odłożyć czytanie na wieczór następny – bo Kroniki Skrzatów są doskonałą lekturą do poduszki.

Źródło: http://redakcja-essentia.pl/