Niedawno premierę miała książka „Żyjemy jeno w snach o sobie„. Autorka w rozmowie z Michaliną z bloga Papierowy bluszcz oraz Moniką z ksiazkowyswiatmoniki.blogspot.com uchyliła rąbka tajemnicy. Opowiedziała o przeszłości i pracy nad książką.
Długo zastanawiała się Pani nad wydaniem „Żyjemy jeno w snach o sobie”?
Nad wydaniem ani chwili. Natomiast nad rozpoczęciem pisania – i owszem. Pomysł o książce narodził się w 1993 roku, czyli zaraz po „tej” rozmowie z moją babcią. Ale to był zaledwie pomysł w stylu „kiedyś tam, gdy będę bogata, na emeryturze, znudzona rzeczywistością wokół”… I nagle niemal dwadzieścia lat po tamtych wydarzeniach i pomysłach, zaczęłam czuć potrzebę sprawdzenia pewnych rewelacji z opowieści babci. Gdy część z nich okazała się być prawdziwa, to słowa same prosiły się o przelanie na papier.
Skąd wziął się pomysł na spisanie historii babci?
Właśnie z potrzeby. Zawsze czułam, że jej historia niby taka zwykła, to jednak jest szczególna. Gdy moje życie dojrzało nieco, zrozumiałam, że w każdy ludzki los wpisana jest lekcja dla potomnych. Dostrzegłam, że losy kobiet – nie tylko w mojej rodzinie – często nagle zmieniają kierunek. Zaintrygowały mnie przyczyny, albo może okoliczności tych zwrotów akcji…
Jaką rolę w Pani życiu odegrała babcia? Byłyście ze sobą mocno związane?
Bardzo. Ale ja tego nie wiedziałam będąc dzieckiem. Wtedy wydawało mi się normalne, że babcia i wnuczka muszą być ze sobą związane. I znów dorosłość – ta dojrzalsza – uzmysłowiła mi, że niektórzy ludzie nigdy nie mieli bliskich związków z dziadkami. Że to przywilej wybranych. Gdy grzebałam w jej przeszłości i tajemnice, które opowiedziała tylko mi, potwierdziły się, dotarł do mnie ogrom tamtej miłości i zaufania. Niesamowite to było odkrycie.
Jak długo zbierała Pani materiały do napisania tej książki?
Pierwsze zdanie zapisałam w 2012 roku. Również sporą część pierwszego rozdziału i mnóstwo notatek do kolejnych. Wtedy na stworzonej przeze mnie osi czasu pojawiły się luki. W styczniu 2013 zaczęłam poszukiwania od Archiwum Państwowego w Suwałkach. Zakończyłam grzebanie w dokumentach w październiku 2014. Do listopada 2015 składałam wszystko w całość.
Czy w trakcie spisywania losów Pani babci, miewała Pani chwile zwątpienia, zastanawiała się, czy ma to sens?
Nie. Od początku do końca wiedziałam, że muszę to zrobić. Wahałam się w sprawie kilku informacji – czy umieszczać je w tej opowieści. I rzeczywiście z paru zrezygnowałam z różnych powodów. Ale sama książka raz postanowiona, stała się celem, co do zrealizowania którego nie miałam wątpliwości.
Jakie emocje towarzyszą Pani w związku z wydaniem „Żyjemy jeno w snach o sobie”? Denerwuje się Pani tym, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników i recenzentów?
Och, bardzo. Chciałabym, żeby jak najwięcej osób po przeczytaniu jej miało tę reakcję: „To teraz muszę przemyśleć parę spraw”. Chciałabym, żeby powiedzieli, że się czytało łatwo, ale że nie jest to lekki temat. Żeby pokiwali głowami z uznaniem nad faktami historycznymi, które wygrzebałam, nie tylko z pamięci, ale i ze wspomnień wcześniej przez kogoś spisanych. Dużo tych „chciałabym”.