23 lipca Dzień Włóczykija to kolejne sympatyczne święto, o którym chcielibyśmy Wam przypomnieć 🙂

 

 

 

Włóczykija wszyscy znają, ale my postaramy się nieco bardziej przybliżyć tę postać – jest bohaterem książek autorstwa Tove Jansson o Muminkach i oczywiście serialu animowanego, opartego na tym tekście. Najbardziej interesujące jest jednak to, że Włóczykij znany był z prowadzenia wędrownego trybu życia. Z niewielką ilością rzeczy, kroczył przed siebie ciesząc się wolnością.

Korzystając z tak bardzo pozytywnego dnia przedstawiamy Wam literaturę podróżniczą, w której znajdziecie opisaną niejedną ciekawą wędrówkę!

Zapraszamy do lektury recenzji 🙂

Argentyna – Tadeusz Wodzicki

 

argentyna_oklArgentyna – to jedno z moich największych podróżniczych marzeń. Dlatego bez wahania wybrałam właśnie tę książkę z pośród innych propozycji do recenzji. Zachęcił mnie tytuł, ale także krótki opis na okładce z tyłu.

„Nieokiełzana dzika przyroda, wędrówki po Andach, długie i niebezpieczne przejazdy samochodem wąskimi górskimi ścieżkami, które od przepaści oddziela tylko niewielka barierka i wreszcie miasta – tętniące muzyką wizytówki wspaniałej Argentyny…”.

Takie zdania zapowiadały fascynującą, pełną przygód opowieść o tym niezwykłym kraju. Czy jednak rzeczywiście taką treść odnalazłam w tej książce?

Autor publikacji – Tadeusz Wodzicki – jest informatykiem. Twórczość pisarską rozpoczął dopiero po zakończeniu kariery zawodowej. Debiutował w wydawnictwie Novae Res powieścią pt. „Brudna wolność”. Książka o Argentynie powstała po podróży autora po tym fascynującym kraju. Jego towarzyszem był Jan Rewski, którego zdjęcia stanowią ilustrację dla tekstów w książce.

Książka podzielona została na krótkie rozdziały. W każdym z nich autor porusza inny temat i opisuje inne miejsce ziemi argentyńskiej. Teksty w większości nie są ze sobą powiązane dlatego można czytać je niezależnie od siebie. Mają charakter typowo informacyjny. I tak, podczas lektury, dowiadujemy się czym charakteryzują się poszczególne dzielnice Buenos Aires, autor zabiera nas na krótką chwilę do kilku z nich. Poznajemy wodospady Iguzu oraz niesamowite Andy. Autor przybliża nam także tereny na północy Argentyny gdzie prowadzone były misje jezuickie – San Ignatio. Muszę przyznać, że najbardziej oczekiwałam rozdziałów o Andach. Choć moja ciekawość nie została w pełni zaspokojona to dowiedziałam się kilku cennych rzeczy, które z pewnością przydadzą mi się w podróży. Najbardziej podobał mi się fragment o pociągu do chmur – z Salty do stacji Mina Concordia położnej na wysokości 4187m.n.p.m. Podczas czytania wyobraziłam sobie podróż w to niesamowite miejsce, bliskość gór i Argentyńczyków śpiewających w tym miejscu swój hymn narodowy, co opisuje autor.

„Podróż pociągiem do chmur jest niezwykle emocjonującym przeżyciem. Pierwsze wrażenia zaczynają się już po godzinie podróży, kiedy pociąg wjeżdżając na tory ułożone w zygzak, rozpoczyna wspinaczkę na wysokość 3000 metrów. Widoki za oknem pociągu zmieniają się jak kalejdoskopie. A przy każdej zmianie kierunku pasażerowie okupują wszystkie okna raz z jednej, a raz z drugiej strony wagonu. Widoki gór, których barwa zmienia się pod wpływem promieni słonecznych budzą powszechny zachwyt. (…) Około trzeciej po południu pociąg przejeżdża przez Viaducto la Polvorilla i kończy swój bieg na stacji Mina Concordia . Kierownik pociągu prosi wszystkich o opuszczenie składu, a po ich wyjściu intonuje hymn narodowy. Widok Argentyńczyków śpiewających z reką trzymaną na sercu hymn narodowy w takiej niezwykłej scenerii sprawia, że emocje udzielają się także i innym pasażerom.”

Warto jednak odpowiedzieć na pytanie, które zadałam na początku recenzji. Czy odnalazłam w książce to czego się spodziewałam po przeczytanym opisie publikacji? Niestety – zdecydowanie nie. Treść książki jest typowo informacyjna i tak właśnie, moim zdaniem, należałoby ją reklamować. Pozbawiona jest prawie zupełnie opisów wrażeń, przeżyć i emocji autora, a to może sugerować cytowany przeze mnie wstęp. To wszystko sprawia, że publikacja przypomina bardziej przewodnik, niż relację z podróży albo opis przygód autora. Jest źródłem informacji – choć moim zdaniem jak na przewodnik to też jest ich za mało. W czasie czytania niejednokrotnie miałam wrażenie, że autor otwiera przede mną jakieś drzwi, wprowadza mnie do świata np. jednych z najpiękniejszych gór świata jakimi są Andy, ale trwa to tylko krótką chwilę, po to, żeby za chwilę znów zabrać mnie gdzie indziej. Często czułam niedosyt za zakończeniu rozdziału. Moim zdaniem teksty napisane zostały w sposób interesujący, zawierają wiele ciekawych informacji, ale czegoś mi w nich brakuje. Nie znam tak naprawdę intencji autora, gdy pisał tą książkę. Być może po prostu pragnął zebrać w niej wiadomości o Argentynie zdobyte w czasie swojej podróży. Jeśli książką miała mieć od początku taki charakter to wprowadzenie do niej na tylnej okładce wcale nie odzwierciedla jej treści. Moje rozczarowanie tą książką wynika nie z tego, że jest ona zła, ale dlatego, że zapowiadało się po prostu „dużo więcej” . Po wstępie, który moim zdaniem jest mocno na wyrost miałam po prostu dużo większe oczekiwania. Nie chcę jednak źle oceniać tej publikacji przede wszystkim dlatego, że zawartych w niej jest całkiem sporo cennych informacji i wskazówek jak podróżować po Argentynie. Stanowi dobre źródło wiedzy szczególnie dla tych, którzy o tym niezwykłym kraju wiedzą naprawdę mało. Lektura tej książki zachęciła mnie do sięgnięcia po inne publikacje o podobnej tematyce, aby dowiedzieć się więcej. Czytając ”Argentynę” Tadeusza Wodzickiego zyskałam świeże informacje o państwie do którego bardzo chcę w przyszłości pojechać i mogę potraktować ją jako wprowadzenie w dalsze zgłębianie wiedzy o tym fantastycznym kraju.

Informacje o książce:
Tytuł: Argentyna
Tytuł oryginału: Argentyna
Autor: Tadeusz Wodzicki
ISBN: 9788379429950
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015

źródło: moznaprzeczytac.pl/argentyna-tadeusz-wodzicki/

Skandynawia. Światło północy – Zofia Miedzińska, Michał Miedziński

 

 

skandynawia_oklPewien mądry człowiek, wiele lat temu powiedział, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Może i prowadzą, potwierdzają poeci, filozofowie czy dziennikarze. Co jednak, jeśli to nie w Rzymie jest centrum wszystkich dróg i główny punkt docelowy duchowych i fizycznych podróży? Co jeśli wszystkie drogi prowadzą na północ? Do tajemniczej, niepoznanej Skandynawii? Brzmi zagadkowo. Jednakże, kiedy w ręce wpada mi książka Zofii Miedzińskiej i Michała Miedzińskiego „Skandynawia. Światło Północy” uśmiecham się lekko i sięgam po nią z radością. Czas sprawdzić, myślę…

Autorzy książki stworzyli przepiękny album miejsc, zdarzeń, ludzi i historii. Na kartach książki ubrali podróż po niezbadanych rejonach Skandynawii. Przedstawili wspomnienia i obrazy wielu swoich podróży – zarówno po cywilizowanych, czasami turystycznych miastach, jak też po terenach dzikich, tajemniczych, niemalże niedostępnych przeciętnemu człowiekowi. Jestem pod wrażeniem tego, jak zręcznie autorzy przedstawili ogrom wiedzy – powiedziałabym teoretycznej – na łamach zwyczajnej książki. Osobiście zaliczyłabym literacki debiut autorów do kategorii przewodników, jednakże tych niezwykłych, napisanych z pasją i polotem. Miedzińscy łamią stereotypy dotyczące Skandynawii, obnażają jej ciemne strony, ale ukazują też walory, o które nie podejrzewałabym krainy fiordów. W mojej głowie Skandynawia była dotąd dzikim, piekielnie drogim rejonem, o którym wiedziałam tylko tyle, że kiedy będę bogata to chcę go zobaczyć. Po lekturze wiem wiele na temat pochodzenia Finów, ich kultury, zwyczajów czy tradycji. Rozumiem zachwyt nad sauną czy jedzeniem łosia. Pojmuję sposób życia uwarunkowany zabójczą temperaturą czy pieruńsko krótkim dniem. I mam szacunek, ogromny szacunek wobec ludzi Skandynawii. Bo potrafią coś, czego ja bym nie umiała. Fascynuje mnie sposób życia Finów, chyba też reszty ludzi północy. Prostolinijny, szczery i gościnny. Otwarty na innych ludzi, pełen zrozumienia i akceptacji. A przy tym poczucie humoru, jakim odznaczają się ludzie Północy! Odnoszę wrażenie, że niemożliwe jest, by Europejczyk naszych okolic charakteryzował się takim dystansem do siebie i lekkością bytu. Nawet porównując życie w różnych rejonach Skandynawii czuję, że istnieje tam jedność, pełna, kompletna jedność, której brakuje nam –Polakom, Europejczykom bliżej równika.

Starając się być obiektywnym – książka jest dobra, nawet bardzo dobra. Dobrze wybrany temat, który nie jest powieleniem mnóstwa pozycji na rynku wydawniczym, w dodatku napisany z pasją i oczywistą namiętnością wobec skandynawskich terenów. Autorzy wiedzą o czym piszą, co chcą pokazać, jakie emocje oddać. Język lektury jest lekki, przyjemny, w przystępny sposób przedstawiający treści, a sam układ książki i sposób jej zrealizowania przemyślany i dopracowany do perfekcji. A na deser warstwa wizualna – zdjęcia autorstwa Miedzińskich, niesamowicie dobrze dobrane oraz perfekcyjnie przygotowane wydanie książki (brawo za okładkę!) sprawiają, że publikacja nabiera wartości nawet zanim zaczynam ją czytać.

Książka urzeka mnie przedstawioną w niej fotografią. Doskonale dobrane zdjęcia są profesjonalne, mają idealny kadr, ubierają w postać fotografii cały pakiet emocji – radość, tęsknotę, nostalgię, chwilami lęk i przerażenie, momentami zaś satysfakcję spełnienia i szczęście. Doskonałym dziełem autorów jest połączenie słowa z obrazem. W efekcie czytelnik uzyskuje przynajmniej dwuzmysłową (jeśli nie więcej!) historię – wyraźną, barwną i nasyconą.

Tym, co zmniejsza moje zainteresowanie lekturą jest brak jej dynamiki. Fabuła fabułą, dokumentalna forma swoją drogą, jednakże cierpię czytając, z powodu braku ognia, energii, czegoś co rozbudzi mnie podczas wertowania stron. Czegoś, co sprawi, że powieki same nie będą chciały się zamykać, co sprawi, że popłynę za treścią, pochłonie mnie wir powieści. Jest mi chwilami… mdło, tak jakoś bez wyrazu. Może to kwestia mojego braku uwielbienia wobec dokumentu, tęsknota za akcją i „dzianiem się”. Nie wiem. Jednakże czuję lukę, niewypełnioną niczym innym.

Gdzie szukać swojego miejsca w życiu? Czy istnieje jedna odpowiedź? Nie wiem. Jednak autorzy dają swoją receptę. Pomyśleć inaczej, niż inni. Pojechać gdzieś indziej, niż inni. Zrobić coś innego, niż inni. Śnić. Odkrywać. Żyć. Do tego zachętą stała się dla mnie ta lektura. Wybaczam jej brak dynamiki, chłonę, myślę i chcę rozwijać teorię w praktyce. Bo w tym sens, by wszystkie drogi prowadziły do… szczęścia.

Informacje o książce:
Tytuł: Skandynawia. Światło północy
Tytuł oryginału: Skandynawia. Światło północy
Autor: Zofia Miedzińska, Michał Miedziński
ISBN: 9788379429165
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015

źródło: moznaprzeczytac.pl/skandynawia-swiatlo-polnocy-zofia-miedzinska-michal-miedzinski/

Monika Nowicka „Kenia widziana moimi oczami”

Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2015
stron 224
ISBN  978-83-7942-764-2
Kenia, ta prawdziwa Kenia!
kenia_oklCzarny Ląd fascynuje mnie od dawna. Wszelkie książki podróżnicze związane z Afryką pochłaniam zachłannie i z wielką przyjemnością. W towarzystwie Moniki Nowickiej zajrzałam do Kenii. I była to naprawdę niesamowita przygoda, naprawdę wyjątkowa podróż z książką w ręce. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze Autorka włożyła w swoją relacje ogrom emocji, naturalność i swoje ekspresyjne przeżycia. Po drugie znalazłam się nie tylko w tej Kenii, którą pokazują zdjęcia katalogów biur podróży, ale i w tych miejscach, które turyści omijają szerokim łukiem. Znalazłam się w tej zwyczajnej Kenii, dopiero której  poznanie daje prawdziwy obraz państwa ze stolicą w Nairobi.
Monika Nowicka z wykształcenia jest prawnikiem, podróże są jej pasją. Jest autorką bloga podróżniczego i kocha Kenię bardzo mocno. Ba, jest w niej jak sama mówi szaleńczo zakochana. Była w niej kilkakrotnie i jestem przekonana, że odwiedzi ją jeszcze nie raz. W Kenii czuje się jak w domu. Z uśmiechem na twarzy znosi gorący klimat i wszelkie niewygody. Kenia jest jej rajem i opoką, jest jej miejscem na Ziemi. W swojej książce chce pokazać prawdziwe oblicze afrykańskiego raju, jego blaski i cienie, chce podzielić się z czytelnikiem swoimi wrażeniami, tym, czego tam doświadczyła, wnioskami do jakich tam doszła. A Kenia zmieniła ją w sposób trwały i korzystny. Te wyprawy pozwoliły bowiem jej dostrzec wiele spraw, wiele aspektów, o których my wygodni i przyzwyczajeni do luksusu Europejczycy zapomnieliśmy. I wiele na tej amnezji tracimy.
Czytając będziemy na safari, podejrzymy mieszkańców sawanny nocą i dniem, ale i zajrzymy do małej wioski, w której toczy się zwyczajne życie, a osoba o białym kolorze skóry jest gościem niecodziennym i wyjątkowym, zobaczymy ciekawe wysepki i miasta, targi i hoteliki, przepłyniemy się łodzią, zajrzymy do kenijskiej szkoły, doświadczymy klimatu miejscowej dyskoteki, restauracji, lotniska. Doświadczymy podróży różnymi środkami komunikacji i nasze oczy nasyci mnóstwo zdjęć zrobionych przez autorkę w czasie podróży.
Ta książka to coś więcej niż tylko opis wspaniałych miejsc na Czarnym Lądzie. To także garść refleksji, przemyśleń Pani Moniki którymi dzieli się z swoimi czytelnikami. I to również mnie w tej książce bardzo ujęło i uświadomiło, że podróże to nie tylko uczta dla oczu, ale i głębin duszy, że podróże nie tylko kształcą, ale i uwrażliwiają i sprawiają, że jesteśmy życiowo mądrzejsi, dojrzalsi i bardziej potrafimy docenić to, co daje nam los.

„Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej” – Krzysztof Rudź, Wiesława Izabela Rudź

Motocyklem na koniec świata i z powrotem.

 

 

Rodzaj: literatura podróżnicza
Język: 
polski
Stron: 
374
Wydawca: 
Novae Res

patagonia_oklMotocykle są moją miłością. Od dzieciństwa. Pamiętam, jak zazdrościłam starszemu bratu, że już mógł jeździć na starej, wysłużonej javie mojej mamy, a ja tylko siedzieć z tyłu i bardzo mocno się trzymać. Wiatr we włosach, żadnych osłon i ograniczeń, zapach skórzanych ubrań. Mmm… Sama na razie nie posiadam swojego, ale marzy mi się mała bestia w garażu. Pewnego dnia na pewno będę mogła się nią pochwalić. Na razie musi wystarczyć mi książka „Pod niebem Patagonii, czy motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej” autorstwa Wiesławy i Krzysztofa Rudź. Historia małżeństwa, które ruszyło w tak długą i wymagającą wyprawę, będzie dla mnie inspiracją na bardzo, bardzo długo.

Ona – kreatywna, emocjonalna, entuzjastyczna. Na tę wyprawę specjalnie zrobiła prawo jazdy na motocykl. Nieświadoma czekających ją wyzwań… On – analityczny, uważny, przezorny. Lubi mieć wszystko pod kontrolą. Podczas wyprawy okazało się, że nie wszystko da się przewidzieć… Niewiele informacji o autorach, jednak czytając, można między wierszami wysupłać nieco więcej faktów. Bądź co bądź, w literaturze podróżniczej najważniejsza jest droga.

Jak wytrzymać z własnym mężem osiem miesięcy w podróży motocyklowej? Jak naprawić motor na pustkowiu Patagonii? Jak upiec mięso wołowe, by nie było twarde? Jak rozmawiać po hiszpańsku, by być zrozumianym przez porteños? Na te i na wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w tej książce. Dwadzieścia tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Ameryki Południowej. Podróżować może każdy, ale podróże motocyklem wymagają dużej siły charakteru, zwłaszcza jeśli są to motocykle „pełnoletnie”, a budżet wyprawy jest „ekonomiczny”. Poza aspektem podróżniczym ważnym motywem książki są również relacje pomiędzy parą, która znajduje się w środowisku, gdzie niepewność i ciągła zmiana stanowią oś wyprawy. Podróż inspirowana była historią polskich emigrantów, którzy wypłynęli z Polski do Argentyny w 1939 roku transatlantykiem Chrobry.

Niewątpliwym plusem całości jest autentyczność. Niezwykle dokładnie autorzy odwzorowali swoją podróż – można by powiedzieć, że niemal godzina po godzinie. Jesteśmy z nimi cały czas – kiedy padają im komunikatory, kiedy sfrustrowani nie mogą znaleźć stacji benzynowej, kiedy rozkładają namiot. Książka może służyć niemal jako przewodnik po miejscach, które odwiedzili. Jest cała masa opisów zabytków, przytaczania historii i innych ciekawostek. Historia jest pisana z obu punktów widzenia. Raz opowiada Wiesława, raz Krzysztof. Tworzy to naprawdę specyficzny klimat, ponieważ można zweryfikować, jak bardzo różnią się czasami zdania kobiet i mężczyzn. Roi się również od wskazówek dla podróżujących – na co zwrócić uwagę, na co uważać i czego nie zapominać. Ogromny plus ode mnie jako całkowitego nooba w temacie. Można w środku znaleźć przepiękne zdjęcia. Jest ich akurat, by móc oprócz tekstu rozkoszować się również widokami. Zupełnie jakby jechało się na tylnym siedzeniu ich motocykli. Humor – niewątpliwie kolejny atut. Jest nienarzucający się, albowiem wyczuwalny. Znalazłam dwa minusy. Pierwszym jest to, że styl momentami męczy się razem z autorami. A drugim – że się kończy. Aż szkoda się rozstawać z podróżnikami i Ameryką Południową widzianą ich oczami. Jest to wietrzna opowieść o spełnianiu marzeń wybijana rytmem setek kilometrów. Zmaganiu się z naturą i przeciwnościami drogi, nawiązywaniu kontaktów z przypadkowymi ludźmi. Historia o oderwaniu od technologii i skupieniem się na miłości dwojga osób, która testowana jest miesiącami drogi i bycia ze sobą 24 godziny na dobę. Genialna.

Polecam wszystkim, którzy lubią motocykle lub podróże. A najlepiej obie te rzeczy. Na pewno nie zawiedziecie się na tej pozycji.

„Rio Grande jest całkiem spore. Ma około siedemdziesięciu tysięcy mieszkańców. Zatrzymaliśmy się w nim u couchsurfera. To było pierwsze doświadczenie z tą formą nocowania podczas podróży w Argentynie. Wcześniej korzystaliśmy z niej jedynie raz, w Urugwaju. Zatrzymaliśmy się w dzielnicy, gdzie czuliśmy się trochę jak w slumsach. To były jednak normalne argentyńskie domy. Niska, parterowa zabudowa. Wszystko trzymało się tak trochę na słowo honoru. Domy z drewna bądź z cegieł, ale nieotynkowane lub otynkowane gdzieniegdzie.”

Ocena: 9/10

źródło: kraina-bezsennosci.blog.pl/2015/09/24/motocyklem-na-koniec-swiata-i-z-powrotem/

Zdzisław Brałkowski „Syberia. Inny świat”

 

 

Wydawnictwo Novae Res
data wydania 2015
stron 236
ISBN 978-83-7942-670-6
Syberyjskie wspomnienia 
syberia_oklO Syberii i z Syberią w tle przeczytałam już całkiem sporo książek. Były to albo książki podróżnicze, albo wspomnienia zesłańców, którzy na syberyjskie bezdroża trafili przymusowo. Tym razem zagłębiłam się w lekturę zdecydowanie inną. Na Syberię trafiła grupa młodych Polaków wraz opiekunem i tłumaczką . Była druga połowa lat osiemdziesiątych. Komunizm upadał, pierestrojka się zaczynała, a polska młodzież wyjechała w ramach wymiany rówieśników do pracy. Jak to dziś dziwnie brzmi! Książka o której pisze jest autorstwa opiekuna grupy, który z młodymi ludźmi w ochotniczym hufcu pracy przepracował prawie dwadzieścia lat. Reasumując Pan Brałkowski napisał lekturę jedyną w swoim rodzaju w której dzień po dniu opisuje perypetie swoje i swoich podopiecznych. Ta relacja jest naprawdę ciekawa, autentyczna i pełna niespodzianek. Pokazuje realia na samym początku transformacji i przed czytelnikiem odkrywa Syberię jako bardzo egzotyczne miejsce do życia. Choć już rządzi Gorbaczow i rozpoczęły się przemiany w Związku Radzieckim to w owym sowchozie kobiety uważają podpaski czy watę za ogromny luksus, jada się inaczej niż w Polsce, a do jajecznicy dodaje się kaszy. Praca w polu jest ciężka, a ciepła woda dla wszystkich to coś, o co trzeba się kłócić.
Na Syberię trafia młodzież z dobrych domów, starannie wyselekcjonowana, w wielu przypadkach nienawykła do żadnej pracy. A tu trzeba zakasać rękawy, zmagać się z upałem i słońcem, no i wykorzystać siły fizyczne. Jedni grymaszą, inni się buntują, Autor moim zdaniem świetnie sobie z grupą radzi. No cóż, dziś taki wyjazd rekomendowany byłby jako szkoła przetrwania.
Książka napisana jest bardzo przyjemnie i lekko. Czyta się ją z przyjemnością. Ukazuje ona oblicze komunistycznego kraju, jego absurdy, jego minusy, ale i plusy, choć tych mniej. Autor jest w swojej relacji bardzo wnikliwym obserwatorem tego, co się wokół niego dzieje. I o tym pisze z pewną dozą dystansu i dużą dawką humoru co odbija się pozytywnie na jakości książki.
Relacja z Syberii, oraz z podróży jest pełna przygód, zabawnych sytuacji, młodzieńczego śmiechu i beztroski. Umożliwia poznanie innej części świata, może dla nas zacofanej i niepostępowej, ale jakby nie patrząc intrygującej. Były takie czasy, które ja znam z podręczników do języka rosyjskiego pełne obozów pionierów – Artek, zmian warty, odznaczeń. Dzięki książce je sobie przypomniałam, a ci, co ich nie znali mogą je odkryć.
Lektura bardzo mi się spodobała, miło zapisała mi się w pamięci dlatego ją polecam. Autor potrafi zaciekawić, skupić uwagę na swojej relacji. Świetny pomysł na książkę, doskonała podróż w czasie i przestrzeni.

Zakopane. Miasto cudów – Wojciech Mróz

 

 

 

zakopane_miasto_cudow_oklZakopane to miejsce charakterystyczne na mapie Polski. Dla jednych przereklamowane turystyczne miasto, dla drugich piękna baza wypadowa na Polskie Tatry. Tak czy inaczej, nie da się przejść obojętnie koło tego miejsca. Można pisać przewodniki po Zakopanem, można oglądać piękne albumy. Można też napisać zbiór felietonów aby oddać ducha (nie tylko), zimowej stolicy Polski. Tak jest właśnie z książką Wojciecha Mroza „Zakopane. Miasto cudów”, które przedstawia Czytelnikowi dwa oblicza miejscowości – przeszłe i teraźniejsze.

Autor książki, to doświadczony dziennikarz i prozaik. Urodzony w Krakowie i zamieszkały w Zakopanem, wydaje się osobą jak najbardziej kompetentną do przedstawienia perły Tatr. Wojciech Mróz ma na swoim koncie tomiki wierszy („Wieczory rozkwitające” oraz „Która jesteś”), bajki („Przygody w Księstwie Nieśmiałości”) czy powieści („Zapach drzewa sandałowego”). Współzałożyciel i pierwszy redaktor naczelny „Tygodnika Podhalańskiego”.

Większość felietonów pochodzi właśnie z „Tygodnika Podhalańskiego”, chociaż część z nich została odświeżona z innych źródeł, a niektóre prawdopodobnie (?) zostały napisane właśnie na potrzeby recenzowanej książki. Teksty Wojciecha Mroza to niezwykle celne, czasem prześmiewcze, czasem ironiczne, ale także refleksyjne opowiadania na temat Zakopanego i nierozerwalnie z nim związanych okolic. Ukazuje zarówno życie codzienne (mentalność górali) jak i wielkie wydarzenia (Mistrzostwa Pucharu Świata w skokach narciarskich). Felietony, chociaż mają bardzo zróżnicowaną tematykę, to można zauważyć, że autor koncentruje się na kilku wspólnych sprawach. Czytelnik zauważy powracający motyw nieudolnej zwykle administracji, nieprzemyślanej polityki lub spłycania przez turystów uroków Zakopanego. W tekstach wyczytamy nie tylko o bujnym życiu górali, brawurowych (żeby nie powiedzieć głupich), akcjach przybyszów czy o atrakcjach turystycznych takich Krupówki czy Morskie Oko. Poznamy więcej miejscowych zwyczajów, postaramy się zrozumieć czasem pokrętną (dla obcych) logikę górali. Dowiemy się także dużo z historii, zwłaszcza o miejscach które funkcjonują do dzisiaj lub obok których możemy przejść, nie zdając sobie sprawy, co jeszcze paręnaście lat temu tam się wydarzyło. Oprócz miejsc, poznamy kilka sylwetek z historii Zakopanego takich jak Chałubiński czy Witkacy. Pojawi się także w międzyczasie Lenin, który zażywał relaksu w tych okolicach (zresztą, kogo tam nie było…). Zrozumiemy także dlaczego niektóre rzeczy w Zakopanem się nie zmieniają lub czego nigdy raczej się nie doczekamy (tutaj wraca znów administracja). Trzeba też przyznać, że autor wcale nie miał na celu ozłocić miasta. Nie raz pokazuje paradoksy i porażki lokalnej społeczności, miejscowe zatargi i waśnie jak nie o ziemię to o portfel turysty. Wszystko z dużą dawką ironii i dystansu, czyli tak jak dobre felietony wyglądać powinny. Książka idealnie nadaje się podczas podróży – długość felietonów, a jest ich łącznie 153, nie przekracza zwykle 3 stron. Co prawda cześć tekstów jest ze sobą ściśle powiązana (jak np. historia kolejki na Kasprowym czy awantura o oscypek), jednak nie przeszkadza to przerwać lub zacząć czytanie od dowolnego miejsca.

Jednym zdaniem przyjemnie się czyta. Dobór tekstu tak ułożony że felieton pochłania się jeden za drugim. Wielkość liter nie męczy, a twarda oprawa nie pozwoli książce zniszczyć się podczas częstego przepakowywania. Polecić można książkę każdemu. Zarówno znającym i doceniającym piękno Tatr jak i stawiającym pierwsze korki na zakopiańskim szlaku. Wbrew opinii Zakopane to nie tylko komercja i turystyka. To żywe miejsce, z bogatą historią i niezwykłymi perypetiami, gdzie bohaterami są codziennie zwykli ludzie. Warto tu przyjechać, poznać i zrozumieć. Dzięki książce Wojciecha Mroza będzie to o wiele łatwiejsze, a dla tych co już zwiedzali i dopiero przeczytają – Zakopane nigdy już nie będzie takie same.

Informacje o książce:
Tytuł: Zakopane – miasto cudów
Tytuł oryginału: Zakopane – miasto cudów
Autor: Wojciech Mróz
ISBN: 9788379425525
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015

źródło: moznaprzeczytac.pl/zakopane-miasto-cudow-wojciech-mroz/

Smutku nie cenią w Neapolu – Dorota Ceran

 

 

smutkunieceniaZ pewnością nie raz słyszeliście powiedzenie „Zobaczyć Neapol i umrzeć…” A ja, po lekturze książki Doroty Ceran, mogę je nieco zmodyfikować i rzec – „Przeczytać i… zapragnąć odwiedzić to miasto!” Nie każdy może pozwolić sobie na taką podróż, ale zapewne większość może sięgnąć po książkę pod intrygującym tytułem „Smutku nie cenią w Neapolu”. Szczególnie na progu wiosny, kiedy w naszych głowach rodzi się tęsknota za latem, a wraz z nią – plany wakacyjne.

Niestety, nigdy nie byłam ani w samym Neapolu, ani we Włoszech w ogóle. Jeśli chodzi o podróże dalsze, to – jak dotąd – pozostaję raczej na etapie „spacerowania palcem po mapie”. A ściślej rzecz ujmując – jest to stadium mentalnej podróży w krainę książek podróżniczych (których zresztą zrecenzowałam już kilka). Takim wyprawom jesienna i zimowa aura sprzyja najbardziej. I stąd kolejna przeczytana pozycja. I kolejna recenzja. Cel wyprawy? Neapol, oczywiście!

Autorką „Smutku nie cenią w Neapolu” jest Dorota Ceran, dziennikarka związana z łódzkim oddziałem TVP. Jak przeczytać możemy na stronie TVP Łódź:

„książka powstała ze złości – na to, że wszyscy piszą i mówią o śmieciach w Neapolu, o tym, że to miasto jest brudne i niebezpieczne. [Autorka] Chciała pokazać, że to nieprawda”.

I rzeczywiście, Dorota Ceran swoją opowieść o Neapolu zaczyna nietypowo – od śmieci. Ale spokojnie, czyni to tylko po to, by – rozprawiwszy się ze „śmierdzącymi” kwestiami, przejść do zagadnień ważniejszych, ciekawszych i piękniejszych.

I tak, autorka prowadzi nas drogami Neapolu – stolicy pizzy, kolebki włoskiej mafii, miasta świętych i grzeszników. Prowadzi nas poprzez poszczególne dzielnice i części miasta, place i uliczki, z których jedne są piękne i luksusowe, a inne… no cóż, pomińmy to milczeniem. Prowadzi „na górę” – na Wezuwiusz i w dół, do Neapolu podziemnego (skrywającego w sobie antyczny teatr). W poszczególnych, krótkich rozdziałach, zatrzymuje się na chwilę w obiektach sakralnych, zamkach i muzeach. Przy okazji opowie jakąś ciekawą historię, jakąś anegdotkę; nawiąże do opery, współczesnego filmu czy muzyki – raczej zostawiając Czytelnika z poczuciem niedosytu niż znudzenia. Następnie autorka prowadzi do klimatycznych włoskich trattorii, gdzie zaprasza na prawdziwą włoską margheritę (a przy okazji opowiada, skąd wzięła się pizza oraz nazwa i szczególny wygląd tej konkretnej). Podpowiada, gdzie mamy szansę wypić włoskie cappuccino czy espresso w towarzystwie hollywoodzkich gwiazd, no i – czemu kelner raczej nie poda nam kawy do deseru. Wszystko utrzymane w stylu opowieści kogoś, kto jest autentycznie zafascynowany tym miejscem i ludźmi, którzy je zamieszkują. Może to właśnie mieszkańcy Neapolu, a nie samo miasto, są bohaterami książki Ceran. Autorka przedstawia ich w taki sposób, że cechy stereotypowo postrzegane jako wady zamieniają się w zalety. I tak oto nagle okazuje się, że Neapolitańczycy wcale nie są ani flejtuchami czy troglodytami (aluzja do rzekomych gór śmieci), ani piratami drogowymi, ani tym bardziej złodziejami czy bandytami, czyhającymi na torebkę lub życie turysty. Oni po prostu są… wyluzowani, pełni życia, barwni. Zupełnie inni niż my, Polacy. I przede wszystkim… nastawieni przyjaźnie. Całość tej neapolitańskiej opowieści dopełniają liczne fotografie (czarno-białe) oraz odręcznie szkicowane mapki co ciekawszych zakątków.

Chociaż Dorota Ceran jest filologiem, wykładowczynią akademicką i dziennikarką, Czytelnikowi daje się poznać przede wszystkim jako wielka miłośniczka i pasjonatka Neapolu i wszystkiego, co z nim związane. Miasta, które jest jej miłością i życiem. Miasta, do którego podróżuje od 20 lat. Miasta, któremu poświęciła książkę. Zaś w tej książce – jako narrator – pełni rolę przede wszystkim przewodnika. Ale nie takiego zwykłego, konwencjonalnego i nudnego. Autorka jest przewodnikiem – gawędziarzem (ten, kto kiedykolwiek brał udział w spływie tratwą po Dunajcu, ten wie, co mam na myśli). Do perfekcji opanowała sztukę budowania bliskiej i bezpośredniej relacji z Czytelnikiem, pobudzania jego wyobraźni, zaciekawiania, rozbawiania. Osiągnęła to między innymi dzięki narracji pierwszoosobowej oraz licznym, bezpośrednim zwrotom do czytelnika, zaczerpniętym z mowy mówionej, a także niezwykle barwnym i plastycznym opisom. W neapolitańskiej opowieści Ceran nie zabrakło ponadto licznych, zabawnych anegdot z jej podróży do Neapolu oraz ogromnej dawki poczucia humoru i zdrowego dystansu do siebie oraz otaczającej rzeczywistości. Na marginesie, to właśnie ten ostatni element pozwolił autorce rozprawić się z wieloma błędnymi i krzywdzącymi stereotypami krążącymi wokół tego miasta (chociażby, że jest śmierdzące i niebezpieczne, bo rządzone przez Comorrę, czyli włoską mafię). Przypadł mi do gustu właśnie ten charakterystyczny styl pani Doroty – lekki, dynamiczny, dowcipny i „kontaktowy”, dzięki któremu czułam się, jakby autorka dosłownie stała obok i prowadziła ulicami gwarnego i barwnego Neapolu. Bawiąc i ucząc jednocześnie, a do tego gasząc wszelkie niepokoje. Miasto to stało się dla mnie bliskie i „dziwnie” swojskie. I chociaż nie wiem, czy – ze względu na swoje zatłoczenie, gwarność i wszechogarniający chaos – przypadłoby mi do gustu, to jednego mogę być pewna – wybierając się tam, książkę Doroty Ceran zabiorę ze sobą na pewno. Nawiasem mówiąc, gdyby nagrać ją w formie podcastów, sprawdziłaby się idealnie jako osobisty przewodnik-towarzysz, którego można słuchać podczas spacerów i zwiedzania Neapolu; to dopiero byłoby „prowadzenie za rękę”!.

Podsumowując, „Smutku nie cenią w Neapolu” to pozycja obowiązkowa dla miłośników Italii oraz wszystkich planujących podróż do tego miasta. Dla mnie osobiście, książka poświęcona jednemu miastu okazała się nieco zbyt szczegółowa. Ale mimo to przeczytałam ją szybko i z przyjemnością.

Informacje o książce:
Tytuł: Smutku nie cenią w Neapolu
Tytuł oryginału: Smutku nie cenią w Neapolu
Autor: Dorota Ceran
ISBN: 9788379425303
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015

źródło: moznaprzeczytac.pl/smutku-nie-cenia-w-neapolu-dorota-ceran/

Więcej wędrówek, przelanych na papier, znajdziecie na stronie:

zaczytani.pl/ksiazki/podroze