Grzegorz Wielgus i jego debiutancka powieść pt. „Krzyżowiec” to ciężka lektura. Używając określenia „ciężka” mam tu na myśli, że książka porusza czułe struny definiujące człowieczeństwo, a także nie unika naprawdę ostrych scen.

Fabularnie jest to powieść drogi. Główny bohater, tknięty jakimś impulsem wyrusza w podróż do Ziemi Świętej. Na jego drodze stają różne osady, ludzie i przeszkody. W niektórych miejscach nietypowy podróżny jest przyjmowany, jak przystało w stosunku do rycerza, gdzie indziej spotyka się z wrogim nastawieniem. Przygody, jakie napotykają bohatera, stanowią bardzo bogaty repertuar.

Najistotniejszą rzeczą, jaką można powiedzieć o „Krzyżowcu” to, że jest bardzo oryginalny. Autor stworzył narrację z bardzo niewielką ilością dialogów i… niemym bohaterem! Powtórzę: bohater jest niemy. Można mu również przypisać kilka innych, istotnych cech, jednak nie zrobię tego, by zupełnie nie pozbawiać Was niespodzianek. Opisowy charakter książki jest jej zarówno bardzo mocnym, jak i bardzo słabym punktem. Po pierwsze, większość informacji uzyskujemy z perspektywy bohatera, który obserwuje otoczenie, reakcje i wydarzenia. To interesujący punkt widzenia, ponieważ większość książek prezentuje nam styl narratora wszechwiedzącego, który zna odpowiedź na każde pytanie i wie, co kryje się z rogiem. Tutaj postrzeganie jest ograniczone, chociaż również są elementy wskazujące na wszechwiedzącego narratora. Z drugiej strony, słabość książki przejawia się w niektórych opisach. W pewnym momencie stają się one powtarzalne, wtórne.

Na uwagę zasługuje klimat powieści. No, tutaj to autor puścił wodze fantazji i wykreował realia tak przesiąknięte śmiercią, krwią i beznadzieją, że momentami ciarki chodziły po plecach. Jak wskazuje tytuł, wraz z bohaterem przenosimy się do średniowiecza i czasów krucjat. Chronologia jest tutaj potraktowana dość swobodnie, ale ogólnie powieść jest osadzona w odległych czasach. Odniosłem wrażenie, że autor uległ stereotypowi brudnego średniowiecza, bo wszędzie pełno jest błota, pyłu i wszechobecnego ciężkiego, mrocznego klimatu. Autor stworzył coś na kształt historii alternatywnej, w której panuje dość specyficzne podejście do życia, śmierci i ludzkiego ciała, a po polach bitew i ruinach biegają demoniczne stwory. W tym momencie, na podsumowanie przychodzi mi do głowy skojarzenie z motywem „danse macabre” – i to jest chyba najlepszy opis dla świata, w jakim osadzona jest opowieść. Co dokładnie mam na myśli, to możecie się przekonać, czytając tę książkę.

Pod względem stylu, powieść jest napisana dobrze. Mała ilość dialogów czy raczej monologów, bo postaci często tylko mówią coś do bohatera, sprawia, że lektura nie postępuje szybko. Czytelnik ma prawo odczuć znużenie opisami wędrówki, ludzkich zachowań i krajobrazów. Akcja przyspiesza za to, kiedy dochodzi do opisów walk. Jest ostro i dosadnie, przez co kolejne strony przerzucane są szybko. Jeśli chodzi o całokształt, to trzeba oddać autorowi, że zgrabnie poradził sobie ze specyficzną formą pisania. Co więcej, w bardzo udany sposób użyte zostały naprawdę makabryczne i groteskowe opisy oraz postaci. Nieco miejsca zajmują również przemyślenia bohatera na temat różnego rodzaju przewinień, których dopuszczał się zarówno on, jak i krzyżowcy w ogóle.

Dużej liczby błędów nie dostrzegłem. Coś się przewinęło, chociaż bardziej zwróciłem uwagę na kilka słów użytych, w nie do końca zasadny sposób. W większej ilości pojawiło się stosowanie szyku przestawnego, kiedy wyrazy w nienaturalny sposób składały się w jakieś zdanie. Literówki umknęły mojej spostrzegawczości, więc można założyć, że na tym polu autor i korekta zrobili, co trzeba.

Na początku zastanawiałem się nad wymową okładki, która jest dość minimalistyczna, jeśli chodzi o treść ilustracji. W trakcie lektury zrozumiałem, że ciężko wyobrazić sobie lepiej dobraną grafikę. Na duży plus zasługuje to, że okładka jest prosta i świetnie łączy się, nie tyle z fabułą, ile właśnie z makabrycznym światem.

Dwa duże zastrzeżenia mam natomiast do formy wydania „Krzyżowca”. Na pierwszy rzut idzie papier. Biel uderza po oczach i sprawia, że wzrok czytelnika może się męczyć. W zestawieniu z treścią stroniącą od dialogów jest to dość mordercze. Bardzo zwracam uwagę na coś jeszcze innego, gdyż cenię sobie nie tylko treść przeczytanych książek, ale również ich estetyczny wygląd, kiedy już lądują na półce. Grzbiet. I nie mam tutaj na myśli estetyki projektu, ta jest zadowalająca. Niestety nie mogę powiedzieć tego o wykonaniu klejenia kartek i okładki. Wydawnictwo poskąpiło kleju, a to w zestawieniu z dość cienką okładką mocno odbiło się na trwałości grzbietu. Zwróciłem na to uwagę jeszcze przed lekturą, więc czytałem ostrożnie. Mimo to grzbiet wygiął się delikatnie, sugerując, że przy drugim podejściu może dojść do katastrofy. Ten techniczny detal można łatwo poprawić przy dodruku. Wystarczy grubsza okładka i odpowiednia warstwa kleju.

„Krzyżowca” chętnie polecę każdemu czytelnikowi otwartemu na eksperymenty. Trzeba mieć nie lada odwagę, żeby bohaterem uczynić postać, która jest niema. W ten sposób traci się dość istotny element narracji, jakim jest dialog. Napisanie dobrej książki bez dialogów wymaga zarówno pomysłu, jak i umiejętności. W tym wypadku autorowi nie zabrakło ani jednego, ani drugiego. Oczywiście ostrzegam osoby delikatne, wszechobecna groteskowość i makabra mogą odrzucić od lektury. Kto się nie wzdraga, powinien być zadowolony.

 

źródło: paradoks.net.pl