Magdalena Niebrzydowska: Dlaczego jako miejsce fabuły wybrałeś Kraków? Ponieważ jest to miasto, w którym żyjesz, czy też tutaj szczególnie widać ludzi, którzy ,,żyją jako tako”?
Przemysław Kłosowicz: Przeczytałem kiedyś wywiad z Agatą Passent, w którym mówiła o tym, że w Krakowie panuje swoisty marazm. Jest tu wielu ludzi, którzy na przykład chcą napisać książkę. I na tym się kończy, na chceniu. Całe życie marzą, ale nic z tym nie robią, nigdy się za nią nie zabierają. Byłem wtedy jedną z takich osób, zaczynałem pisać „Zdobywców oddechu”, byłem już po odrzuceniu przez wydawców (z perspektywy czasu – na szczęście!) mojej pierwszej powieści i marzyłem o tym, by zostać pisarzem. Postanowiłem wtedy, że nie utknę w pół kroku, z uniesioną lewą nogą i nie postawionym nigdy kolejnym krokiem! Krakowski smog potrafi przywrzeć do człowieka, oblepić go szaroburą watą cukrową uniemożliwiającą działanie. Taki panuje tu klimat. Próbowałem nawet mieszkać poza tym miastem, ale nie potrafię. Kraków świetnie nadaje się do życia dla osób, które muszą walczyć o oddech, zdobywać go. Może po prostu lubię czuć się zwycięzcą? Oddycham, żyję, radzę sobie z tym całkiem nieźle.
Czy Twoi bohaterowie mają z Tobą coś wspólnego? Oczywiście poza tym, że jeden z nich nosi to samo imię.
Z imieniem to czysty przypadek. Lubię je, więc postanowiłem użyć w tekście. Login „Przemysław Kłosowicz” był już w social mediach zajęty, więc dodaliśmy moje drugie imię. Dopiero czytelnicy zwrócili mi uwagę na tę zbieżność, pytając czy Piotr to ja. Inne podobieństwa? Ja i moi bohaterowie posługujemy się podobnym językiem. Przeczytałem w jednej z recenzji, że dialogi są mało prawdopodobne, bo nikt się tak nie wysławia. Być może moi znajomi są więc specyficzni, bo część rozmów została po prostu przeniesiona do książki. Jestem dobrym obserwatorem i słuchaczem, to niezwykle przydatne podczas pisania.
Czy sportretowałeś w swojej książce wszystkich Polaków, czy to może portret ogólnoludzkiej mentalności współczesnego pokolenia, zwyczajnych ,,ślimaków winniczków”, ,,aniołów bez piór”, bez pasji, czasu dla siebie, ,,bez wyrazu i perspektyw” oraz wsparcia Boga, którzy nie wierzą w cuda i zgubili gdzieś sens komunikacji?
Chciałem, by moi bohaterowie byli niewyróżniającymi się z tłumu zjadaczami pasztetu, dzięki czemu czytelnicy mogą się z nimi łatwo utożsamić. Jeden z recenzentów napisał o „Zdobywcach”, że to głos pokolenia, ogromny to dla mnie komplement! Myślę, że właśnie tak wygląda społeczeństwo żyjące w epoce dwóch dużych iksów i jednego, również dużego „i”. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i pomimo sprzyjającej technologii komunikujemy się z sobą coraz mniej świadomie. To smutne, ale nieco bardziej niż dwukropek i nawias skierowany w dół.
Czy ,,czekoladopodobne” społeczeństwo reprezentowane przez Twoich bohaterów to w rzeczywistości zbiorowość obcych i odmieńców, z których każdy powinien zrobić wreszcie coming out?
Nie, nie powiedziałbym w ten sposób. Ci ludzie to nie odosobniona zbiorowość kuriozów i egzotyków, którzy czekają na to, by się ujawnić. Chodziło mi raczej o to, by ukazać, że tak naprawdę każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu kryje się za fasadą konwenansów. Można bać się powiedzieć drugiej osobie o homoseksualizmie, samotności, czy chorobie kogoś bliskiego, w tym przypadku dziecka. Coming out oczyszcza. Bohaterowie rozmawiając odkrywają, że wbrew obiegowej opinii nie są dziwakami. Zwykłem mawiać, że to książka o normalności nienormalności, o podobieństwie różnic.
Dlaczego w swojej książce sięgnąłeś po specyficzny język oparty na grze słów i muzyczności, przypominający trochę język Pianistki Jelinek?
Zafascynowany książkami takimi jak „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” Masłowskiej, „Dziewczyna z zapałkami” Janko, czy chociażby „Bo to jest w miłości najstraszniejsze” Müller stwierdziłem, że właśnie taki sposób pisania trafia do mnie jako do czytelnika najbardziej. Wiedziałem, że jeśli kiedyś siądę do klawiatury, nie będzie to tekst łatwo przyswajalny. Gry słów są pojemne. Jedni odczytają mój tekst w skali jeden do jeden, inni doszukają się czegoś pomiędzy wyrazami. Czasem spójnik potrafi zmienić sens zdania. Dzięki niedopowiedzeniom i przymrużeniu oka udaje mi się w powieści „upchnąć” więcej. Książka ma niespełna 200 stron, a treści w niej mnóstwo. Chciałem w polskim odnaleźć swój własny polski, swój język. Swoista muzyczność, o której wspominasz, zbiera teraz swoje żniwo. Niedawno kompozytor i lektor Sebastian Piotr Krawczuk postanowił przygotować muzykę do czytanych przez siebie fragmentów „Zdobywców oddechu”. To świetna promocja niszowej powieści! Nagrań tych można teraz słuchać między innymi na mojej oficjalnej stronie, na którą serdecznie zapraszam.
W Twojej książce wiele piszesz o nieumiejętności porozumienia, o kryzysie języka i komunikacji. Co według Ciebie odpowiada za ten kryzys?
Lęk przed nie spełnieniem oczekiwań i obawa, że będziemy oceniani. Nie mówimy, by się nie odsłonić, jakbyśmy składali się z samych błon, bez kośćca. Chronimy się, przechodząc niepostrzeżenie od ostrożności do fobicznej skrytości. Jesteśmy bardzo do wewnątrz. Niepokoi mnie to. Takie zabawy ze swoimi uczuciami w chowanego kończą się czasem samobójstwami, bo gdy przestajemy liczyć do stu i powinniśmy już zacząć szukać, okazuje się, że sami boimy się zajrzeć w głąb i odkryć to, co w sobie ukrywamy. Pytany zawsze staram się odpowiadać pełnym zdaniem, by nie kumulować w sobie. To nie tak, że nie mam nic do ukrycia, ale staram się, aby było tego na tyle mało, by zmieściło się do niewielkiego plecaka. A niech sobie oceniają. W skali od jeden do dziesięć mogę być dla kogoś rozczarowaniem nawet na jedenaście. Nie umrę od tego.
Co zrobić, by nauczyć się znów z sobą rozmawiać? Jak uwolnić język?
Znaleźć osobę o podobnych poglądach, przed którą nie będziemy wstydzić się mówić o swoich emocjach. Czasem nawet nie trzeba szukać, wystarczy przypomnieć sobie, że zdecydowaliśmy się na ślub, bo ta kobieta, czy ten mężczyzna był nam po prostu najbliższy. Skoro już mamy pod ręką interlokutora, warto pamiętać, że nie tylko my mamy uczucia. Prosty test. Pytam Cię czytelniku: kiedy ostatnio zapytałeś kogoś bliskiego z jakiego powodu płakał ostatnio? Rozmowy biorą się z dwóch czynników: ciekawości i otwartości. Jeśli nie jesteś ciekaw drugiej osoby, to z nią nie porozmawiasz, będziesz tylko komunikował. Jeśli nie jesteś na nią otwarty, powie Ci ona tylko ogólnik, który pewnie usłyszałbym nawet ja, zaczepiwszy ją w krakowskim tramwaju. W takich relacjach nie ma miejsca na wyznania. A poznawanie ludzi się po prostu opłaca. Można z nimi przepracować swoje traumy, w pojedynkę to często nie do udźwignięcia. Polecam przyjaźnić się z kimś, to tańsze niż opłacanie miejsca na terapeutycznej kozetce.
[fot. Fotokołyska]
Czy zmiana języka i sposobu mówienia może zmienić nasz sposób myślenia i postrzegania świata?
Zdaję sobie sprawę, że dla jednych mogę być kulawym chłopcem, nad którym powinno się załamywać ręce i mówić, że po latach rehabilitacji nadal szura nogami, więc NFZ zmarnował pieniądze podatników. Dla drugich mogę być zdolnym debiutantem, który stworzył arcyciekawą książkę, z naciskiem na „arcy”. Czy mnie to rusza? Ani o milimetr! Język jest ważny. Wiadomo, że wolę by opisywał mnie rzeczownik: „pisarz”, a nie „kaleka”, ale zdaję sobie sprawę, że średni mam na to wpływ. Nomenklatura ma znaczenie, język potrafi zranić, lub uskrzydlić. Nieloty, „winniczki”, to osoby, które po prostu nie odkryły jeszcze swojego potencjału. Ważne, co sami o sobie myślimy. Ja przez 364 dni w roku myślę o sobie dobrze. Może dlatego, że nie mam problemów komunikacyjnych. Jak pokazuje mój przykład warto nad tym pracować.
Co przynosi ,,ewolucję, odmarzanie, wiosnę”, jak mówi Piotr? Czy ,,receptą na troski” i nieumiejętność oddychania jest miłość, krzyk, czy może coming out?
Zwroty te można zapisać na małych karteczkach, wrzucić do czapki i losować na chybił-trafił. Nie ma złotego środka, środek nie jest nawet z brązu. Jednych uszczęśliwi partnerstwo, innych rozładowanie emocji wrzaskiem. Są też tacy, którzy postanawiając być po prostu sobą, odkrywają nową jakość życia. Gdybym był lekarzem dusz, wyjąłbym właśnie z białego kitla bloczek recept i wszystkim Wam wypisał leczenie się konglomeratem tych trzech wymienionych w Twoim pytaniu zjawisk. Pełnia szczęścia to taka sytuacja, w której los nie zmusza Cię do wybierania spośród nich.
Dziękuję za rozmowę.
źródło: kulturaonline.pl